13 lat czekania
Polska zadebiutowała w rozgrywkach Ligi Światowej w 1998 r. Od tamtego startu minęło więc już 13 lat. Przez te wszystkie długie lata czekaliśmy niecierpliwie na medal w tych rozgrywkach i dopiero teraz w 2011 r. nasze marzenia się spełniły. To czego nie dokonali Lozano czy Castellani dokonał nowy trener naszej kadry Andrea Anastasi. Gdy powołał kadrę na tegoroczne rozgrywki niewielu liczyło na tak pomyślny finał, przecież zabrakło w niej wielu najwyższej klasy graczy. Anastasi przygotował jednak nowy, młody zespół, który już w eliminacjach grał tak, że rozbudził nasze nadzieje. I w finale rozgrywek spełnił te oczekiwania.
Nawet bardziej niż ten medal cieszy jednak postawa naszej drużyny. Miała w tym turnieju finałowym lepsze i gorsze momenty, czasami nawet grała bardzo źle jak np. w meczu z Włochami. A jednak pokazała charakter. Walczyła do upadłego o każdą piłkę i to zostało nagrodzone. W takich trudnych momentach rodzi się jednak siła zespołu. I teraz przed naszą kadrą kolejne wyzwania i kolejne szanse na wielki wynik.
Mimowolnie wracałem myślami do dawnych startów i straconych szans. Na początku naszej gry w tych rozgrywkach szaleliśmy ze szczęścia gdy choć raz udało się pokonać wielkich. Wygrywaliśmy przecież wtedy pojedyncze mecze z Rosją, Włochami, Jugosławią, USA czy Brazylią, ale to było za mało by liczyć się w walce o medale. Przypomina mi się np. mecz na Sycylii w Katanii, gdzie po dramatycznym meczu w 1999 r. pokonaliśmy Włochów aktualnych wówczas mistrzów świata. Włoską kadrę prowadził wówczas właśnie Anastasi, naszą Ireneusz Mazur. To był jeden z naszych największych w tamtych czasach sukcesów. Z tamtej kadry dotrwał do chwili obecnej tylko Piotr Gruszka i pewnie ma też ogromną satysfakcję, że po tylu latach starań doczekał się tego medalu.
Sukces czasem składa się z wielu czynników. Niegdyś mieliśmy jak się wydaje najlepszą na jaką nas stać kadrę, a tego medalu nigdy nie wywalczyliśmy. Dwa razy był bliski Raul Lozano w 2005 i 2007 r. ale nie wykorzystał szansy. Pozostało czwarte miejsce, którego tak nikt nie lubi. Dopiero teraz wskoczyliśmy na podium. Taki sukces był niezwykle potrzebny naszej siatkówce. Zeszły rok był fatalny i nawet wydawało się, że może to być początek głębszego kryzysu. Na szczęście szybko odzyskaliśmy swoje miejsce w elicie.
Ważny jest nie tylko medal, ale też masa punktów rankingowych, które powinny być nam niezwykle przydatne w walce o miejsce na przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich. Teraz czekają nas przecież mistrzostwa Europy, a potem już tylko walka o paszport do Londynu.
Cieszą także nagrody indywidualne dla Bartka Kurka i Krzyśka Ignaczaka, jak najbardziej zresztą zasłużone. Ale reszta graczy też zasłużyła na komplementy. Mamy walczącą drużynę, która potrafi grać na najwyższym poziomie. I to zespół perspektywiczny, z którego możemy mieć pociechę wiele lat.
Rosja i Brazylia są chyba jednak na ten moment silniejsze od naszej drużyny. Z Rosjanami stoczyliśmy wyrównany pojedynek, ale by go wygrać musiałyby nam wszystkie elementy idealnie wychodzić, a to zdarza się rzadko. Rosjanie są obecnie w fantastycznej formie. W finale pierwszy raz od niepamiętnych czasów „nie pękli” i zdołali pokonać Brazylię. To też chyba dobrze dla światowej siatkówki, bo ta dominacja „canarinhos” trwa zbyt długo. Zawsze jednak przed igrzyskami następuje we wszystkich drużynach wielka mobilizacja i poziom siatkówki się podnosi. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie też Argentyna. Chyba brakło jej sił w końcówce turnieju, ale dawno nie widziałem zespołu, który wprowadził do swej gry tyle ciekawych i rzadko stosowanych akcji. Aż nie chce się wierzyć, jak ogromne postępy zrobiła ta drużyna w minionych dwóch latach. I trzeba będzie na nią uważać, bo chyba rodzi się kolejny zespół zgłaszający pretensje do najwyższych lokat. A są przecież jeszcze fantastyczne drużyny USA, Kuby, Bułgarii, Włoch czy nieobecnej w Gdańsku Serbii. W sumie każda z nich może z powodzeniem walczyć o medal w Londynie. To tylko potęguje emocje.
Nad sędziami pastwić się nie ma sensu, ale dawno aż tyle błędów w tak ważniej imprezie nie popełnili. My czasem narzekamy na pracę polskich arbitrów, ale na tym tle sędziowskiej elity świata to nasi arbitrzy prezentują się wybornie. Powinno to dać do myślenia władzom FIVB i chyba to jeszcze jeden argument by jak najszybciej wcielić w życie w najważniejszych imprezach system „Hawk-Eyes”, w którym drużyna ma prawo oprotestować decyzję arbitra.
Na razie więc cieszymy się z wielkiego sukcesu naszej kadry i... czekamy na kolejne.
Krzysztof Mecner