20 lat minęło
Wciąż trochę żal nam, że polskich siatkarzy zabraknie w tegorocznym finale Ligi Światowej w Cordobie. O medale i zaszczyty będą walczyć Argentyna, Brazylia, Kuba i trzy drużyny europejskie Włochy, Serbia oraz Rosja. Największą niespodzianką jest mimo wszystko awans do tej finałowej rozgrywki Włochów. Najbardziej utytułowana drużyna w historii tych rozgrywek przeżywa przecież w ostatnich lat ogromny kryzys, ale w obliczu mistrzostw świata które będzie organizować jeszcze raz potrafili zmobilizować wszystkie siły.
Czas szybko płynie. Od pierwszej edycji World League zorganizowanej w 1990 r. minęło równo 20 lat. Liga Światowa jest oryginalnym wymysłem FIVB – w żadnym innym sporcie nie ma podobnych rozgrywek. Jej powstanie poprzedziło zorganizowanie w 1988 r. tzw. Mondovolley, a w pierwszej edycji zagrało tylko osiem drużyn. W dramatycznym finale Włochy pokonały wówczas Holandię.
Włosi zdecydowanie dominowali w pierwszym dziesięcioleciu tych rozgrywek - w kolejnym absolutną dominację zapoczątkowała Brazylia. Dla nas pierwsze edycje przypominały trochę rozgrywki z „innej bajki”. Nie można było nawet marzyć, że dostaniemy się do tego ekskluzywnego grona. Trafiliśmy tam trochę przypadkowo w 1998 r. i od tej pory zaczął się właśnie ten niesamowity szał na te rozgrywki w Polsce.
Do tego czasu rzadko mieliśmy styczność z tymi rozgrywkami. TVP czasami transmitowała wielki finał tych rozgrywek. Na żywo widziałem pierwszy mecz tych rozgrywek bodajże w 1994 r. gdy przypadkowo trochę w Grecji wybrałem się na ich mecz z Bułgarią. Zawsze jednak chciałem zobaczyć z bliska jak wyglądają i jak są zorganizowane te rozgrywki. W 1996 r. po awansie Polski na Igrzyska Olimpijskie do Atlanty pojechałem jako dziennikarz „Sportu” na finał World League do Rotterdamu i chyba wówczas ta impreza i na mnie zrobiła niesamowite wrażenie. Finału między Holendrami i Włochami nigdy nie zapomnę. A ten mecz był bardziej dramatyczny niż rozegrany miesiąc później między tymi samymi drużynami olimpijski finał w Atlancie. Wówczas w Rotterdamie Holendrzy prowadzili 14:12 w tie-breaku a komplet 9 tys. widzów w hali „Ahoy” wstawał z miejsca szykując się do fetowania pierwszego historycznego zwycięstwa „pomarańczowych”. Tymczasem Włosi wyrównali i zaczęła się gra na przewagi. Holendrzy mieli kolejne meczbole, a publiczność wstawała i siadała gdy Włosi wyrównywali. Tak do wyniku 20:19 gdy Olof van der Meulen potężnym serwisem zakończył to spotkanie.
Dla Polski „kamieniem milowym” był nasz pierwszy mecz w tych rozgrywkach, gdy wtedy sensacyjnie pokonaliśmy Rosję w Lipiecku 3-2. Okazało się, że niedawni juniorzy Ireneusza Mazura są w stanie walczyć nawet z tymi największymi drużynami. Medalu w tych rozgrywkach nigdy jednak nie zdobyliśmy, choć np. zostaliśmy przecież wicemistrzem świata.
Teraz nieco zmienił się układ sił. W Cordobie po raz kolejny wielkim faworytem będzie Brazylia. Bernardo Rezende swój pierwszy wielki sukces z tą kadrą odniósł właśnie w finale Ligi Światowej w 2001 r. w Katowicach, gdzie wywalczył swój pierwszy tytuł w roli trenera męskiej drużyny „canarinhos”. Od tej pory przegrywali niezwykle rzadko. Chyba najgroźniejsi powinni być dla nich Rosjanie, mający od lat niewiarygodny potencjał, którego jednak nie potrafią w pełni wykorzystać. Ciekawe jak sprawią się nasi pogromcy Kubańczycy, w których wielu widzi drużynę przyszłości i faworyta Igrzysk Olimpijskich w Londynie, gdyż to niezwykle młody zespół. Zawsze groźna jest Serbia co pokazała choćby przed rokiem.
Argentyna odstaje poziomem i chyba nawet własny parkiet jej nie pomoże. Ale chyba najciekawszy jest ten powrót do elity Włochów. Andrea Anastasi przed 10 laty doprowadził Italię do ostatniego jak dotąd triumfu w Lidze Światowej w Rotterdamie, zresztą w licznej obsadzie polskich obserwatorów, gdyż PZPS zorganizował wówczas specjalny wyjazd na te rozgrywki finałowe, przez wielu dziennikarzy do dziś z sentymentem wspominany. Anastasi szykuje spokojnie swoją reprezentację do mistrzostw świata. Namówił do powrotu paru starszych graczy jak Fei, Mastrangelo czy Vermiglio. I kto wie czy jego drużyna nie zaatakuje już teraz.
Nam żal, że wypadliśmy z elity, że straciliśmy wiele spotkań z tymi najlepszymi o dużą stawkę. Pozostaje nam obserwować zmagania innych a samemu szykować się do rewanżu na mistrzostwach świata.
Krzysztof Mecner