ALE SKRZY!
ZDANIEM WETERANA
ALE SKRZY!
MEDALE coraz bardziej kochają polską siatkówkę, ja zaś swoim weterana sceptycyzmem coraz częściej, na szczęście, trafiam jak kulą w płot. Wszelkie zastrzeżenia, jakie miałem wobec imprezy w Dausze, schodzą na plan daleki. Sukces Skry w Klubowych Mistrzostwach Świata siatkarzy jest bowiem niewątpliwy, niezależnie od tego, czy się na przykład człowiekowi podoba czy nie system kompletowania zespołów do tej imprezy, czy człek jest mniej lub bardziej krytyczny wobec zwariowanego, moim zdaniem, testowanego w Katarze pomysłu zwanego złotą formułą; ja bym tam ją nazwał nie tyle złotą co bardzo czarną, choć utykaną złotem Arabów. Te testowane w Dausze zmiany w przepisach, pozbawiające grę sporego procentu dynamiki, takiego błysku przy siatce w pierwszych już akcjach, siatkarze z Al.-Arabi jak i też nadspodziewanie dobrze, w każdym razie w pierwszej fazie imprezy, grający Irańczycy z Paykanu, ćwiczyli podobno wieloma miesiącami. Pozostałe drużyny po dowiedzeniu się o „innowacji” - tygodnie zaledwie. Skra imponująco potrafiła jednak sforsować „złotą przeszkodę”, która na pewno nie podobała się zdecydowanie ani jej ani np. Rosjanom czy Włochom, czyli czołówce.
Słowem sukces Skry zdecydowany i jak najbardziej zasłużony. Seria zwycięstw w eliminacjach, w tym pewne, choć po trudnej walce, pokonanie Irańczyków, którzy dzień wcześniej byli sprawcami największej niespodzianki wygrywając z Brazylijczykami. Zbyt chyba pewnymi siebie i wierzącymi, że i tak, mimo tej nie lubianej złotej formuły, zdobędą kolejne laury. Nadto wyeliminowanie z turnieju właśnie owych mistrzów Brazylii z Cimedu Florianopolis w potraktowanym prestiżowo meczu. Nasi grali w ogóle z dużym spokojem, nie wyprowadzały zespołu z równowagi ani diabelna formuła ani zdarzające się błędy. Pokazali naprawdę klasę, zarówno gry jak i mentalnej zwartości zespołu wierzącego w swą siłę, swą jakość gry. Potem w półfinale fantastyczne zwycięstwo nad mistrzami Rosji, m.in. imponujące podniesienie się po klęsce w pierwszym secie i przełamanie w drugim, wspaniała końcówka , mimo 22:20 i 23:22 dla Zenitu Kazań, w decydującym – jak się okazało - secie czwartym.
Wagę dokonania osłabia nieco przegrana w finale z włoskim zdobywcą Pucharu Europy – Trentino Volley, ale po ostrym boju w I secie. Potem górę wzięła wyraźnie większa potęga włoskiego ataku. Jest jednak, jak by nie było, za co Skrę chwalić. Szczerze, bez tak często zdarzającej się przy byle okazji przesady w komplementach, bo tym razem komplementy nie przesadne a uzasadnione, prawdziwe. Także pod adresem trenera Jacka Nawrockiego. Miał wielki udział w sukcesie swej z dużym rozsądkiem, wyczuciem prowadzonej drużyny. W Katarze nie było Mariusza Wlazłego w podstawowej szóstce, ale pomógł, na ile mógł, drużynie. Niestety po długiej przerwie spowodowanej kontuzją, nie jest to jeszcze Mariusz w dużej formie ( w takiej jak np. najlepiej punktujący katarskiej imprezy Bartosz Kurek, który wyrósł nam na autentyczną gwiazdę). Mam nadzieję, że ujrzymy Mariusza i w innym finale, mistrzostw świata reprezentacji krajowych.
Impreza pod tytułem Klubowe Mistrzostwa Świata na pewno będzie dyskutowana. Ma jednak chyba szanse się rozwinąć, zyskać zasięg, być może i jakiś lepszy system wstępnych eliminacji. Korzyść z zawodów w Dausze na dziś: zainteresowanie siatkówką bogatego regionu, tylko szeikom przyklasnąć i mieć nadzieję, że to nie będzie ulotne, podobnie jak fundusze. Wygrany dostał przecież ćwierć miliona zielonych, Skra przywozi 170 tysiecy.
Taki zastrzyk się liczy.
Skrze, jak rybie woda (a Skrze pieniądze), potrzebny jest w tym sezonie rzeczywisty sukces, na co ma nadzieje nie tylko kierownictwo klubu. Czekamy więc na bis. Ale jaki problem! Jeśli Skra została w Katarze klubowym wicemistrzem świata to zupełnie jej teraz nie wypada nie zająć lepszego miejsca (grając już chyba także z Winiarskim) w jakimś tam pucharze jednego tylko kontynentu. Prawda?
* * *
PAŃSTWO wybaczą, że piszę czasem o wydarzeniach nie zawsze bieżących, lecz godnych skomentowania nawet grubo post factum.
Dzisiaj zaczynam, jak zresztą wypada, od pań. Coraz więcej gorących zwolenników gry damskiej, tysiące fanów oczarowanych jest urodą zgrabnych siatkarek. Już tylko z tej przyczyny mecze ligi kobiecej będą miały zawsze dobrą widownię, a trzeba dodać do tego tzw. falowanie, może nie korzystne dla poziomu, ale jednak atrakcyjne dla scenariusza meczu. Seryjka punktów w jedną, seryjka w drugą stronę. Tym wyraźnie przebijają kolegów, także (nie)mocą ataku ułatwiającą jakże przecież atrakcyjną dla oka obronę. Że ciut ironia przeze mnie przemawia. Nie całkiem, bo w tej grze żeńskiej, mającej na ogół większą ciągłość i pełniejszej niespodzianek, jest przecież i jakiś atut. A już tak całkiem na poważnie – poziom gry też rośnie, czego dowodem choćby coraz trudniejsza babska zagrywka (inna sprawa, że nad niższą siatką), niezła obrona, coraz skuteczniejszy blok. Tylko ten diabelny brak stabilizacji a czasem poszanowania piłki i pewnej zbyt małej zmyślności w rozegraniu. Nie mówiąc o przyjęciu, które jest lusterkiem jakże zmiennych kobiecych nastrojów.
Tymczasem chwalcy, a tych wśród komentatorów TV i działaczy nie brakuje, chwalą zazwyczaj bez umiaru, przydały by się zaś prztyczki, na które panie są w pozytywnym stopniu uczulone, bo od razu chcą udowodnić, że krytykujący nie ma racji. No i bardzo dobrze. Zresztą nie jest z tą siatkówką kobiecą, mimo, że poziomem – upieram się – odstaje od męskiej- tak źle. Co przecież potwierdził olśniewająco piękny brązowy medal drużyny narodowej. Ale pierwszy w tym sezonie pojedynek na szczycie, Muszynianki i Bielska, dwóch – w tym twierdzeniu nie ma żadnego ryzyka, najlepszych drużyn kobiecej PlusLigi - chałowaty. Mnie naprawdę nie zachwycił. Poważnie rozczarował, mimo, że widziałem w akcji tyle klasowych zawodniczek, w tym czołowych kadrowiczek
Z innej parafii czyli uwaga na marginesie roztrząsanego na wszelkie możliwe sposoby losowania mistrzostw światasiatkarzy: Jesteśmy wicemistrzami globu, mistrzami Europy, możemy grać z każdym, nikogo się nie boimy, kochamy sportową walkę, radujemy się z okazji, że możemy sprać silnych a w samym finale dać wreszcie w kość świetnym Brazylijczykom. Oczywiście jeśli zdrowie dopisze, skład będzie pełny.
Janusz Nowożeniuk
Powrót do listy