Amerykańska ofensywa
Dość niespodziewanie zakończył się tegoroczny finał Ligi Światowej. W decydującym meczu zagrały bowiem drużyny USA i Brazylii, które do turnieju finałowego awansowały z wielkim trudem, walcząc o kwalifikację do ostatniego meczu. Końcowy triumf drużyny USA jest nieco zaskakujący, ale też po nim Amerykanów trzeba zaliczyć do grona najważniejszych kandydatów do medali zbliżających się mistrzostw świata.
Reprezentacja USA wygrała rozgrywki Ligi Światowej dopiero po raz drugi w historii. Poprzednio miało to miejsce w 2008 r., gdy drużyna Stanów Zjednoczonych już była w olimpijskiej formie, bo po tamtym sukcesie wygrała także Igrzyska Olimpijskie w Pekinie.
Amerykanie startują w tych rozgrywkach od pierwszej edycji w 1990 r., ale kilkakrotnie się z niej wycofywali by potem wracać. Przez wiele lat nie traktowali tych rozgrywek z wielką powagą. Ich najsłynniejszy trener Doug Beal zresztą otwarcie je krytykował, ale stwierdzał też, że skoro grają tu wszyscy najlepsi, to oni też muszą. Nic więc dziwnego, że aż tak ogromnych sukcesów w historii nie mieli. W zasadzie dopiero od 10 lat grają w Lidze Światowej „na poważnie”.
Pierwszy brązowy medal drużyna USA wywalczyła w 1992 r., ale wówczas finał World League był rozgrywany już po zakończeniu igrzysk w Barcelonie. Amerykanie przyjechali wówczas w niemal najsilniejszym olimpijskim składzie (zabrakło tylko kończącego sportową karierę legendarnego atakującego – Steve’a Timmonsa). Na kolejny medal czekali aż 15 lat. Zdobyli go w Katowicach, pokonując wówczas w „małym finale” naszą reprezentację.
Oprócz tych trofeów mają na koncie jeszcze srebrny medal zdobyty w 2012 r. W tym pamiętnym dla nas finale w Sofii mimo znakomitej gry nie byli w stanie sprostać będącej wówczas w rewelacyjnej formie naszej reprezentacji. Teraz we Florencji pokonali bardzo pewnie w finale Brazylię.
Amerykanie mają swoiste podejście do siatkówki, tak naprawdę ważne są dla nich tylko Igrzyska Olimpijskie do których przygotowują się starannie przez cztery lata. Nigdy poza sporadycznymi przypadkami nie zdarzyło się by w tym okresie np. zmieniali szkoleniowca. Ważne są dla nich oczywiście także inne wielkie siatkarskie imprezy, ale generalnie wszystko u nich podporządkowane jest igrzyskom. Ciekawi mnie jak zaprezentują się w mistrzostwach świata, widać bowiem, że potencjał tej ekipy jest bardzo duży.
We Florencji przegrali pierwszy mecz z Włochami bardzo gładko, ale potem rozkręcali się ze spotkania na spotkanie. W półfinale wręcz rozbili rewelacyjny Iran, w finale też kontrolowali przebieg meczu z Brazylią. Jest to bardzo ciekawa drużyna. Są w składzie przecież jeszcze mistrzowie olimpijscy z Pekinu (Lee, Rooney), ale główną rolę w obecnej reprezentacji USA odgrywają siatkarze młodszej generacji jak Matthew Anderson czy uznany za najlepszego gracza finałów Taylor Sander.
Brazylia nie wykorzystała szansy na dziesiąty w historii triumf w Lidze Światowej, ale po fatalnym początku w tych rozgrywkach finisz miała imponujący. Chyba zawiedzeni byli też Włosi, którzy liczyli na więcej niż brązowy medal. Ostatni triumf Italii miał miejsce w Rotterdamie w 2000 r., a więc bardzo dawno. Trenerem Włochów był wówczas Andrea Anastasi.
Nawet do półfinałów nie awansował największy faworyt, jakim była drużyna Rosji. Rosjanie dopiero w tie-breaku pokonali w inauguracyjnym meczu Iran i strata tego punktu okazała się dla nich bardzo kosztowna. Przegrali potem z Brazylią i liczyli, że zespół Rezende wygra z Iranem. Przeliczyli się i musieli wracać do domu bardzo szybko. Rewelacja edycji Iran odniósł wielki sukces awansując do półfinału, ale medal jest jednak wciąż jednak poza zasięgiem tej ekipy.
We Florencji mieliśmy przedsmak tego co czeka nas w siatkarskim Mundialu w naszym kraju. Stawka niezwykle się wyrównuje, co zapowiada nam emocjonującą walkę. Szkoda, że we Florencji nie grała nasza reprezentacja, bo taka konfrontacja z najlepszymi z pewnością naszym siatkarzom by się przydała.
Krzysztof Mecner