Argentyna nie płacze
Argentyńscy kibice zapewne wciąż płaczą po klęsce drużyny Diego Maradony na piłkarskim Mundialu, nie płaczą natomiast po naszej siatkarskiej drużynie, że nie zobaczą jej w turnieju finałowym tegorocznej Ligi Światowej. Może jedynie żal im, że nie przyjedzie do Cordoby ich były selekcjoner Daniel Castellani, ale podobne odczucia mogą mieć w stosunku do Niemców i Raula Lozano.
Cordoba zresztą dobrze się nie kojarzy naszej narodowej drużynie. To właśnie w tym mieście przegraliśmy wielką szansę na sukces w mistrzostwach świata w 2002 r. sensacyjnie ulegając niżej notowanej Portugalii. Teraz tego ponurego dla nas obrazu Cordoby też więc nie zmienimy.
Dla nas edycja Ligi Światowej 2010 r. to już historia. Niewiele z niej będziemy zresztą po latach pamiętać. Graliśmy zbyt nierówno by marzyć o grze w gronie najlepszych. Może jedynie mecze wyjazdowe na Kubie zostaną na dłużej w pamięci bo tam jedynie graliśmy naprawdę dobrze. Brak mistrza Europy w finale World League to nie jedyna niespodzianka. Zabraknie też wicemistrza Francji i brązowego medalisty Bułgarii. Ta ostatnia dość pechowo pogrzebała szanse u siebie w ostatnich meczach w Warnie choćby na awans z drugiego miejsca. A miała ogromną szansę też na wyeliminowanie... Brazylii, co byłoby niewiarygodną sensacją. Canarinhos jednak w decydujących momentach zawsze potrafią się zmobilizować i to pokazali w ostatnim dwumeczu fazy interkontynentalnej.
Zabraknie mistrzów olimpijskich Amerykanów, ale ci rzadko grają w World League na maxa (wyjątek 2008 rok gdy wygrali te rozgrywki), Niemców, Holandii które w tych rozgrywkach zapisały ładne karty. Za to jak widać z ciężkiego kryzysu podnoszą się Włosi. Andrea Anastasi zmobilizował wszystkich najlepszych graczy łącznie z paroma weteranami i efekty są widoczne. Zespół, który w tabeli wszechczasów ma największy dorobek w Lidze Światowej będzie groźny w rozgrywanych właśnie we Włoszech mistrzostwach świata. Ich postawa to mimo wszystko spore zaskoczenie, podobnie jak awans Serbów z tej grupy grającej przecież bez dwóch swych nasłynniejszych siatkarzy Ivana Miljkovicia i Nikoli Grbicia.
Brazylia, Rosja i Kuba jednak wydają się w tej chwili najpoważniejszymi kandydatami do końcowego triumfu w tej edycji „światówki”. Brazylia która w ostatniej dekadzie rzadko przegrywała te rozgrywki staje przed szansą kolejnego triumfu i wyprzedzenia w tej klasyfikacji wszechczasów Włochów.
W Polsce tradycyjnie Liga Światowa przyciągała do hal tłumy kibiców, a atmosfera zwłaszcza w Katowicach była fantastyczna. Nam pozostaje jednak kibicować już tylko innym, a z szerszymi wnioskami trzeba się wstrzymać do mistrzostw świata. Castellani przed rokiem pokazał, że potrafi przygotować zespół w optymalnej formie do imprezy docelowej, a jeśli tegoroczna Liga Światowa (podobnie jak ubiegłoroczna edycja) miały mu służyć przede wszystkim do szkoleniowych celów i efekt przyjdzie na mistrzostwach świata, to o tym niepowodzeniu też bardzo szybko zapomnimy.
Podobnie jak o „sprawie Żygadły”, która wywołała w mediach falę spekulacji o atmosferze w drużynie narodowej. Tyle, że w kolektywie należy jak się wydaje rozmawiać między sobą, a nie za pośrednictwem mediów – bo to niczemu dobremu nie służy. Nie należy też w czambuł potępiać Łukasza Żygadły bo miał zapewne swoje powody by zachować się w ten czy inny sposób. Należało jednak najpierw żale skierować do szkoleniowca. Z pewnością Żygadło nie należy do ulubieńców argentyńskiego trenera, który w swym pierwszym roku pracy z kadrą w ogóle nie korzystał z rozgrywającego Trento. Szkoda, że drużyna narodowa traci dobrego siatkarza, ale też z „niewolnika nie ma pracownika”. Oby Zagumnemu nic się nie przytrafiło w okresie przygotowawczym, bo z pewnością jego wygryźć z „szóstki” byłoby Żygadle i tak bardzo trudno. Tyle, że teraz Castellani będzie pewnie musiał poszukać tego nowego „trzeciego rozgrywającego” i zobaczymy kto dostanie taką szansę.
Krzysztof Mecner