BAT, HAWAJE I LINIA
ZDANIEM WETERANA
BAT, HAWAJE I LINIA
Z niewolnika nie ma pracownika – podobno to stara prawda, ja w to jednak nie za bardzo wierzę. Mamy przecież przykłady ogromnych inwestycji, tych z zamierzchłych dziejów, lecz także znacznie bliższych, które realizowano mrówczą, niewolniczą pracą. Rzecz w tym, że pod nadzorem władzy z batogiem. Nie namawiam oczywiście do takich nikczemności, choć czasem, mając na uwadze przykłady nieporównywalnie mniejszej wagi, te ze świata siatkówki, zastanawiam się, czy nie przydałyby się rygory. Kiedyś grożono nie wydaniem licencji na występy w zagranicznych klubach, były i inne sposoby nacisku, ale tu znowu batog się przypomina.
Na szczęście po bardzo nieeleganckim odwołaniu trenera Matlaka, jego następca nie ma już większych kłopotów z powołaniem silnego składu. Chyba skończyła się „wojna podjazdowa”. Jak by jednak nie było te powtarzające się przeróżne kłopoty z kompletowaniem damskiej kadry(zresztą nie tylko damskiej), te nagłe epidemie kontuzji, nie mówiąc o innych naturalnych przyczynach, bo tu nie wypada się czepiać, do rzadkości na przestrzeni ostatnich lat nie należą. Czy jest na to jakieś antidotum? Większa kasa za udział w kadrze, zgrupowania atrakcyjne, na przykład na Hawajach z codzienną przynajmniej godzinką plażowania w słońcu lub cieniu wspaniałych palm. W towarzystwie także działaczy i trenerów klubowych, by osłodzić im gorycz wypuszczenia spod swoich opiekuńczych skrzydeł ich wspaniałych podopiecznych.
Dość tej ironii, grubej, być może, przesady. Na turniejach Grand Prix Alek Świderek będzie miał prawdopodobnie kim grać. Nie wierzę też, że wśród powołanych nie ma siatkarek mających sportowe ambicje, wolę, radość z gry przynajmniej zbliżoną do tychże cech, jakie miały zawodniczki pokolenia Czajkowskiej, Ledwig, Marko, o jeszcze starszych nie wspominając. Oczywiście siatkówka dziś inna, wymagająca większego wkładu czasu i pracy, lecz ta ostatnia jest przecie, jak mniemam, całkiem nieźle opłacona.
Z radością witamy w kadrze Anię Podolec. Wątpię, by po długiej przerwie rekonwalescentka grała od razu pierwsze skrzypce, ale – jak powiedziałby słusznie mój znakomity kolega w komentatorskim fachu - Wojciech Drzyzga – fajnie, że wróciła.
Rok ubiegły był dla siatkarek nienajgorszy (choć np. dziewiąte miejsce w MŚ, najlepsze od 30 lat bladnie przy wspomnieniach o dwukrotnie złotych medalach na ME drużyny Niemczyka), szóste miejsce w Grand Prix to jest coś!. Potem były jednak zawirowania, waśnie, absencje, zgrzyty, dymisje. Teraz, w sezonie następnym od strony sportowej byłoby jeszcze fajniej, by panie pokazały się naprawdę z dobrej strony w WGP i następnych imprezach. Byłbym jednak w wielkim kłopocie gdybym musiał dziś, postawiony pod murem, zdecydowanie odpowiedzieć czy je na to stać. Przedbiegi z Japonkami na razie nie wiele mówią, choć niewątpliwie są próbką analizy.
Dotychczas brakowało, jak mi się wydaje, przede wszystkim mocy przy siatce, bo plasy, zdarzające się sprytne kiwki nie zastąpią na dłuższym dystansie atomu, choć urozmaicony atak Ani Werblińskiej może imponować. No i psychika, ciągłość gry na równym poziomie i tak dalej i dalej. Litania życzeń. Oby nie tych, zwanymi pobożnymi.
W kadrze siatkarzy witamy Sebastiana Świderskiego. Nie ważne, czy bardzo szybko czy wolniej wróci do dawnej wspaniałej formy, istotne, że w zespole będzie z całą pewnością jego dobrym duchem. To bardzo dobrze, że Anastasi powołał wszystkich, którzy niedawno zajęli trzecie miejsce w Lidze Światowej , kogoś jednak brakuje, zrezygnował czy z niego zrezygnowano. Mam na myśli przypuszczalne absencje na ME Winiarskiego, Zagumnego, Wlazłego. Nie rozwijam celowo tego tematu. W tym sezonie, w którym walczyć się będzie już o paszporty olimpijskie, jakże potrzebny jest spokój.
O eliminacjach olimpijskich w szczegółach jeszcze nie pisaliśmy (a trzeba będzie), podobnie o ew. powrotach, choć zapowiedź w stylu - wypracujcie w pocie czoła paszporty olimpijskie a wtedy ja może dołączę – dla mnie jest żenująca. Temat stop – bo nie chcę jątrzyć, przeszkadzać w porozumieniu stron. Stąd piszę na tzw. dużym stopniu ogólności, za co zniecierpliwiony Czytelnik może mi znów przygrzmocić. Trudno. Ryzyko zawodu.
W moim poprzednim tekście skrytykowałem zagranicznych arbitrów prowadzących mecze w Lidze Światowej, dając im naszych za wzór. Dostało mi się za to po głowie w komentarzach Czytelników. Przypomnieli, że sędziami są także liniowi, ci natomiast w meczach „Światówki”, delikatnie mówiąc nie błyszczeli. Rzeczywiście z naszymi liniowymi jest od dawna kłopot. Jurek Wagner wściekał się kiedyś, że chcąc się wykazać są nadgorliwi w wytykaniu błędów polskich drużyn, podczas gdy zagranicą w wypadku miejscowych liniowych jest wręcz przeciwnie. Trudno mi to osądzić, bo nie byłem takim globtroterem jak Jerzy Hubert a telewizja niegdyś pokazywała ułamek tego, co obecnie (chwała Polsatowi!).Odnoszę natomiast dziś wrażenie, iż panowie „liniowcy” są często tak zafascynowani grą, że patrzą się nie tam gdzie powinni, czyli wzrok czujnie na linię. Jeśli przesadzam, to proszę o gromy ze strony doświadczonych, wybitnych i obiektywnych sędziów np. mając na uwadze m.in. mojego przyjaciela Czarosława Matusiaka.