Brazylia
Polscy siatkarze zainaugurowali występy w Lidze Światowej meczami z Brazylią – krajem który w ostatnich trzech dekadach odgrywał niepoślednią rolę w siatkówce. Spotkania z Brazylią mają swoją długą historię. Osobiście też mam ciekawe przeżycia związane z tym krajem. Uczestniczyłem dwukrotnie w wyjazdach z kadrą na mecze Ligi Światowej w Brazylii. Najpierw w 1998 r. w I edycji byliśmy w Sao Paulo, po czterech latach zawitaliśmy do miasta Goiania.
W 1998 r. Liga Światowa była dla nas wszystkich i siatkarzy czymś nowym. W Sao Paulo umieszczono nas w niecieszącej się dobrą sławą dzielnicy Guerulhas, tam też graliśmy mecz z „małej” hali na 9 tys. Osób. Umieszczono nas w małym hotelu z „Monaco”, a restauracja w nim nosiła nazwę „Monte Carlo”. Na tym podobieństwa pięknym księstwem się jednak kończyły. Komentowałem zresztą ten mecz dla TVP z redaktorem Jackiem Laskowskim i mieliśmy z tą transmisją całą masę kłopotów. Gdy po długich poszukiwaniach udało nam się znaleźć techników, jeden z nich podał Jackowi kabel do skrzynki transmisyjnej i uznał sprawę łącz za zakończoną. Na pytanie Jacka gdzie sobie ma ten kabel włożyć, Brazylijczyk nic nie odrzekł. Na szczęście pomógł nam znajomy dziennikarz telewizji „O Globo”, który podzwonił do znajomych i jakoś ten sprzęt nam skręcili, choć weszliśmy na wizję gdzieś w połowie I seta.
Samą kabinę umieszczono nam na górze hali bez żadnej osłony między tymi najzagorzalszymi kibicami „canarinhos”. I gdy Polska prowadziła w secie zaczynali w nas rzucać orzeszkami. W sumie musieliśmy zarówno komentować spotkanie jak i jednocześnie bronić się przed atakami orzeszków.
Przegraliśmy te dwa mecze w 1998 r. ale wówczas nasza kadra była dopiero na początku drogi do elity. Po drugim meczu gospodarze zafundowali nam wycieczkę na plażę w Sao Paulo. Kierowca spóźnił się jednak po nas o 2 godziny bo ponoć pomylił dzielnice, dwie kolejne godziny jechaliśmy nad morze. Gdy wreszcie dotarliśmy ok. godz. 17.00 zaczął właśnie zapadać zmrok, bo w czasie gdy u nas lato w Brazylii jest zima. Na plaży świeciły się jednak ogromne latarnie, a znany z poczucia humoru nasz masażysta Siergiej Wiekluk stwierdził, że przynajmniej będziemy mieli solarium.
Po czterech latach graliśmy z Brazylią w Goianii. Polska była już innej klasy drużyną, a ponieważ tydzień wcześniej „wydrukowano” nas w Argentynie, całą frustrację polski zespół wyładował na przyszłych mistrzach świata. Wygrana 3:0 spowodowała szok w Brazylii i do hotelu wracaliśmy w silnej eskorcie policji. Była szansa wygrać i drugi mecz bo Polska prowadziła 2:1 w setach, ale ostatecznie uległa 3:2. Na rozgrzewce przed tym meczem jeden z naszych w czasie trenowania zagrywki przypadkowo trafił piłką w Brazylijczyka. Ten z kolei złośliwie wycelował w naszego i rozpętała się prawdziwa kanonada z obu stron, a sędzia miał spore problemy by uspokoić nerwy siatkarzy.
Świętowaliśmy te znakomite mecze na basenie umieszczonym na dachu naszego ogromnego hotelu. Zawodnicy byli w znakomitych nastrojach, więc postanowili każdego kto się pojawił na basenie wrzucać w ubraniu do wody. Najpierw wrzucali samych siebie, potem kierownictwo i przewodników ekipy, na końcu wrzucili również dziennikarzy w tym niżej podpisanego. Z wyjazdu zapamiętałem jeszcze luksusowy autokar – który przypominał raczej dom jednorodzinny, którym na co dzień podróżowali piłkarze FC Sao Paulo. W rewanżu w pamiętnych meczach w „Spodku” dwa razy ograliśmy Brazylię po 3:2. Wtedy wydawało nam się wszystkim, że możemy być mistrzami świata. Mistrzem dwa miesiące później została jednak Brazylia, a Polska nie weszła nawet do najlepszej ósemki. Żal tego sezonu…
Teraz oglądając mecze naszej kadry z Brazylią mimowolnie przypomniały mi się te dawne spotkania z 1998 r. Też pokazaliśmy młodziutką drużynę, a wyniki były zresztą identyczne jak 11 lat temu. Nadzieja jest więc spora, że i z kolejnego pokolenia polskich siatkarzy będziemy mieć sporą pociechę. Bo przegrać z Brazylią to żaden wstyd, a wygrać to przecież powód do wielkiej dumy.
Krzysztof Mecner