Cienka linia
Masę nerwów kosztował wszystkich mecz naszej kadry z Bułgarią o być lub nie być w mistrzostwach Europy. Było bardzo blisko wygranej, gdy prowadziliśmy 9:6 w tie-breaku i byłem przekonany, że nasz zespół nie zmarnuje takiej szansy. A jednak happy endu nie było. Nasza drużyna nie znalazła się nawet w ćwierćfinale i to jest na pewno ciężka porażka całej polskiej siatkówki.
Linia dzieląca sukces od klęski jest bardzo cienka. Jedna-dwie wygrane piłki w decydujących chwilach zapewne odmieniłaby ocenę naszej kadry. Sam byłem przekonany, że brakuje tej drużynie jednego wygranego z trudnym rywalem meczu, by znów nabrała pewności siebie. Gdyby Polska pokonała Bułgarię, walczyłaby z pewnością o najwyższe lokaty. Porażka spowodowała, że wszystkie starania poszły na marne.
Do siatkarzy trudno mieć jakieś wielkie pretensje. Walczyli do upadłego, starali się jak mogli, chwilami grali naprawdę świetnie. Zabrakło jednak jednego. „Chłodnej głowy” w najważniejszym momencie, a to cechuje wielkich mistrzów. Wiadomo było, że z Bułgarią łatwo nie będzie, to bez wątpienia jedna z najlepszych drużyn świata, choć gra mało efektownie. Te kilka piłek w decydujących momentach powinniśmy jednak wygrać. Na pewno nie wolno było zepsuć zagrywki gdy prowadziliśmy 9:6, bo to miało opłakane skutki. Fatalny błąd popełnił arbiter w pierwszej piłce tie-breaka, a Kurek też mógł skończyć jakże ważną przechodzącą piłkę. To są malutkie niuanse, ale w tak wyrównanym poziomie współczesnej siatkówki to one decydują.
Gromy lecą na trenera Andreę Anastasiego. Dziś już nikt nie pamięta, że pod jego kierunkiem zdobyliśmy cztery medale w latach 2011-2012 na jakże ważnych imprezach. Anastasi jest jednym z najlepszych trenerów na świecie, co w przeszłości wielokrotnie udowadniał. Sport to jednak nie tylko historia. „Jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz” – to powiedzenie jest prawdziwe. A tego roku nasz selekcjoner na pewno do udanych nie zaliczy. Czy włoski szkoleniowiec zostanie do mistrzostw świata – zadecyduje PZPS. Oczywiście najłatwiej zwalić wszystko na trenera, ale też trzeba sobie zadać pytanie co dalej? W sporcie zarówno są wielkie wygrane jak i wielkie porażki. Za czasów Lozano w ME w 2007 r. graliśmy tragicznie, ale dwa lata później zostaliśmy mistrzem Europy. Za rok odbędzie się jedna z najważniejszych wielkich imprez w historii polskiego sportu jakimi będą mistrzostwa świata. Trzeba o tym myśleć już teraz. Czy z Anastasim czy z innym trenerem trzeba zrobić wszystko by tam walczyć o medale, bo mistrzostwa świata (choćby z powodu tego, że są organizowane co cztery lata) to impreza o znacznie większej randze niż mistrzostwa kontynentalne czy Liga Światowa. Siatkarzy w Polsce na wysokim poziomie nie brakuje, jest w odwodzie wielu znakomitych graczy, którzy w Gdańsku nie grali. Te mistrzostwa trzeba więc gruntownie przeanalizować i wyciągnąć wnioski. Bo kolejna klęska za rok w „naszych” mistrzostwach świata to byłaby dopiero katastrofa.
Z pewnością Polska jest lepszą drużyną niż wskazuje na to miejsce jakie zajmie w tych mistrzostwach. Wymowa liczb jest jednak okrutna, a miejsce w przedziale 9-12 to smutna rzeczywistość.
Już teraz można stwierdzić, że był to bodaj najgorszy od wielu lat rok polskiej siatkówki. I męska i żeńska kadra we wszystkich imprezach w jakich grały, zajmowały dalekie od oczekiwań miejsca. Zabrakło choć jednego spektakularnego sukcesu, takiego jak w ubiegłym roku było wygranie Ligi Światowej. To wszystko nie nastraja optymistycznie.
Teraz pozostało nam już tylko przyglądać się jak o medale mistrzostw Europy walczą inni. Porażka Rosji na inaugurację sprawiła, że padały „dziwne” wyniki, bo starcia z drużyną Woronkowa wszyscy chcą uniknąć. Ciekawe czy sensacyjni triumfatorzy grup potwierdzą siłę w meczach ćwierćfinałowych. Tu już nie będzie miejsca na kalkulacje. Rosja pozostaje wielkim faworytem i dla nich zdobycie innego medalu niż złoty będzie zapewne takim samym nieszczęściem jak dla nas przedwczesny koniec turnieju.
Szkoda tego meczu z Bułgarią. Gdyby nas „sprali” tak jak w tegorocznej Lidze Światowej w pierwszym meczu chyba łatwiej by było przełknąć gorycz porażki. Po meczu, w którym, jak się wydawało, mamy więcej atutów od rywala i brakowało tak mało by grać dalej, trudno pogodzić się z tym co się stało. Taki okrutny czasem bywa jednak ten sport.
Krzysztof Mecner