Dekada „canarinhos”
Nie będziemy dobrze wspominać zakończonych we Włoszech 17. mistrzostw świata w siatkówce. Powszechnie liczyliśmy, że nasz zespół będzie się liczył w walce o medale, a tymczasem już dawno wrócił do domu. Te mistrzostwa przyniosły trochę niespodzianek, ale zakończyły się tak jak dwie poprzednie edycje. Wielkim sukcesem reprezentacji Brazylii.
Jeśli poprzednia dekada należała do Włochów, którzy wygrali w latach 1990, 1994 i 1998 mistrzostwa świata, to ta mijająca należy do Brazylii. Trener Bernardo Rezende powtórzył włoskie osiągnięcia i również trzy razy z rzędu zdobył ze swą drużyną światowy prymat. Tak jak łatwo przed czterema laty Brazylijczycy pokonali w finale Polaków, tak równie łatwo rozprawili się teraz w finale z rewelacyjnymi Kubańczykami.
Trochę te mijające mistrzostwa przypominały te sprzed dwudziestu lat. Wówczas to Włosi „zepsuli” mistrzostwa organizującym je Brazylijczykom pokonując ich w półfinale. Teraz role się odwróciły. To Brazylijczycy wybili Włochom w sobotnim półfinale marzenia o powrocie na siatkarski Olimp. Wszyscy jesteśmy trochę znużeni tymi ciągłymi wygranymi „canarinhos” we wszystkich najważniejszych imprezach mijającej dekady. Gdy w finale olimpijskim w Pekinie wreszcie Brazylia znalazła pogromców w drużynie USA wydawało się, że jej czas się kończy. Tym bardziej, że musieli mocno odmłodzić swój zespół. Okazało się, że czas detronizacji Brazylii jeszcze nie nadszedł.
Wielki sukces odniosła też Kuba. Na wspomnianych 20 lat temu mistrzostwach w Brazylii również po dramatycznych zmaganiach (obronili dwa meczbole w ćwierćfinale z Holandią) grali w finale. Wtedy nie dali rady Włochom. Dwóch bohaterów tamtego spotkania znów widzieliśmy w decydujących bojach. Kubańczyków tak jak wówczas prowadził do boju trener Orlando Samuels, na boisku był obecny dzisiejszy trener Włochów – Andrea Anastasi. Kuba po latach kryzysu, spowodowanego ucieczką najlepszych graczy do Europy w 2001 r. znów liczy się w walce o najwyższe trofea. W 1978 i 1998 r. mieli brąz, teraz dodali do dorobku drugie srebro.
Zadowolona jest pewnie też Serbia, która po finale w 1998 r. (przegrała z Włochami) w dwóch kolejnych Mundialach przegrywała mecze o brązowy medal. Teraz wreszcie wygrała z Włochami ten mały finał. Serbów trudno lubić, bo kombinują jak mogą. Tu nie walczyli z Kanadą i Polską w pierwszej fazie, by trafić do lepszej grupie. Pokonali jednak Rosję, a to na pewno wielki wyczyn. Włosi medalu nie zdobyli, ale chyba dla nich półfinał w obecnym stanie ich męskiej siatkówki to i tak wielki wyczyn.
Zawód największy sprawili Rosjanie, typowani nawet na mistrza. Jeszcze raz potwierdziło się, że nie wytrzymują presji, gdy przychodzi grać o najwyższą stawkę. Także po Bułgarii spodziewano się więcej, że o Polakach już nie będę wspominał. Nie powtórzyła sukcesu z Pekinu też drużyna USA, ale dla Amerykanów poza igrzyskami reszta jest „mało ważna”. W Londynie znów pewnie będą walczyć o najwyższe cele.
Postęp widać w grze Niemców, przyzwoicie prezentowała się mocno odmłodzona Hiszpania, furorę w kilku meczach robili Czesi. Te kraje z dobrej strony pokazały się we Włoszech.
Europa poniosła klęskę w starciu z Ameryką. Tak jak w Pekinie finał był sprawą drużyn z drugiej półkuli, co też jest wymowne. Okres dominacji Europy dobiegł końca.
My z tych mistrzostw zapamiętamy najbardziej kuriozalny regulamin, który powodował, że drużynom opłacało się przegrywać i grać bez rozgrywającego jak to w jednym ze spotkań zrobił późniejszy mistrz świata. Także z klęski naszej narodowej drużyny. Na szczęście kolejne mistrzostwa mamy u siebie. I mamy cztery lata czasu by dobrze przygotować zespół, a wcześniej w Londynie odbić sobie to niepowodzenie. I tego się trzymajmy.
Przed nami wkrótce mistrzostwa świata siatkarek. Oby nasze panie trochę poprawiły nam humory po niepowodzeniu swych kolegów. Mamy taką nadzieję.
Krzysztof Mecner