DWÓCH TYCH SAMYCH W JEDNYM MIEŚCIE
ZDANIEM WETERANA
DWÓCH TYCH SAMYCH W JEDNYM MIEŚCIE
NA LIGOWEJ inauguracji w Wieluniu, mieście, w którym pierwsze siatkarskie kroki stawiał Mariusz Wlazły a którego (miasta oczywiście) drużyna –debiutant grała właśnie swój pierwszy mecz w PlusLidze – jak każe tradycja – z mistrzem Polski, widziałem w „okienku” dwóch Wlazłych. Jeden komentował w studio TV grę swoich kolegów – tych byłych z Wielunia i obecnych od ładnych paru sezonów z bełchatowskiej Skry. Drugi spozierał na mnie z plakatu pt. „Fan Club Mariusza Wlazłego”. Tak pięknie o swoim zawodniku w Wieluniu pamiętają. Przyjemne.
Mariusz jeszcze w cywilu, jeszcze czeka go okres budowania formy i dopiero wtedy się pojawi na placu. Nie było więc – jak głosiła plotka – żadnych kombinacji ze strony Skry, rzekomego oszczędzania na ligę zawodnika, mającego urlop zdrowotny w kadrze. Sprawa jasna, ale ani nie łatwa, ani nie tak znowu przyjemna, bo to zdrowie Mariusza chwiejne. Ja w każdym razie będąc fanem tego zawodnika nieprzeciętnie obdarowanego talentem sprawnościowo-skocznościowym – tak bym to nazwał, ciągle się o niego obawiam czy wytrzyma cały sezon. Klubowy, bogaty też w puchary, klubowe mistrzostwa świata i mam nadzieje – reprezentacyjny, w którym na mistrzostwach świata tak byśmy chcieli by odegrał swą wielką rolę.
Tyle, może przydługo o Mariuszu ale to osoba w naszej siatkówce niecodzienna. Natomiast Wieluń podoba mi się za ambicje siatkarzy, którzy rzucili się na bełchatowskich mistrzów z pełnym zaangażowaniem; ale tak to bywa w debiucie, kiedy się nie ma nic do stracenia. Zobaczymy jak potoczą się dalej losy Pamapolu Siatkarza Wieluń, z góry przez niektórych skazywanego na spadek; w domyśle przy tym, że pozbędziemy się kłopotu z „kurnikiem” czyli niewymiarową wieluńską salą. Całkiem tego pewny nie jestem, chyba, że Wieluń zdobędzie się na budowę nowego obiektu. Bardzo by się temu ambitnemu ośrodkowi to należało tak samo – druga strona medalu – jak w ogóle siatkówce konsekwencja egzekwowania wyznaczonych wymogów dotyczących parametrów sal; tutaj zarówno moja kochana PlusLiga, dowodzona przez Króla Artura, jak i PZPS, nie wykazują stalowej woli i idą w wydanych przez siebie decyzjach zza zasłony pt. Główny Komisarz Ligi na kompromisy. Z jednej strony rozumiem, bo i mnie żal by było np. nie dopuścić do gry w PlusLidze Pamapolu i kilku innych drużyn, z drugiej strony coś tu jednak nie gra mimo, że w jakimś stopniu surowość wymagań straszy i dopinguje, czasem dość skutecznie, do starań o obiekty odpowiadające jednej z najlepszych lig europejskich. Bo że i w tym sezonie będzie takową – starą głowę za to daję.
* * *
NIE silę się rozważać teraz poziomu i atrakcyjności pierwszych meczów, z jakimiś wstępnymi ocenami poczekajmy kilka kolejek czasu. Ale już widoczne, że Skrze naprawdę nie będzie łatwo, nawet po dojściu do gry kończących leczyć rany Mariusza i Michała. Skład niby tak mocny, tylu mistrzów Europy, jednak przekora - jakoś nie mam, nie wykluczone, iż tylko na razie, takiej głębokiej wiary, że coś wielkiego z tego się urodzi, wielkiego zgodnie z olbrzymimi, stresującymi oczekiwaniami. Może to co piszę jest wbrew logice patrząc na personalia, ale...bardzo bym się chciał mylić w tym swoim jakimś dość dziwnym dla mnie samego sceptycyzmie. Szczególnie jeśli chodzi nie tyle o te, powiem szczerze, nie wiele mnie interesujące początkujące klubowe mistrzostwa świata co o imprezę mającą od dawna swą wysoką markę: europejskie puchary wymyślone niegdyś przez francuskich i polskich działaczy i moją macierzystą, dalej przez emeryta kochaną redakcję „PS”.
W tegorocznej czołówce i rejonach walki o byt będzie ciasno jak ta lala i fajnie. Już na wstępie oglądałem na pewno dobry mecz Zaksy z Delectą, w której Gruszka z Szymańskim rej wodząc wygrali w dramatycznej końcówce, kiedy w tie breaku przy 13:10 dla Delecty kontuzji doznał Gruszka i w szeregach bydgoszczan, dowodzonych przez Wspaniałego Starego Lisa (w najlepszym tego słowa znaczeniu), mogła zapanować panika. Ale nie zapanowała. Mimo obrony przez Zaksę meczbola.
Z meczem Zaksy z Delectą wiąże mi się jedno spostrzeżenie dotyczące statystyki, nawiasem mówiąc lubianej bardzo przez kolegów dziennikarzy, szczególnie zaś tych, którzy od siebie nie tak wiele mają do powiedzenia. Otóż według statystyk mocarzem meczu i rzeczywiście grającym prawie całe spotkanie bardzo dobrze był utalentowany siatkarz Zaksy Kuba Jarosz, syn Macieja. No i jakże statystyka bywa myląca; młodzian, mistrz Europy zresztą, zdobywa liczne punkty dla swoich przez cztery sety, pozycję w statystyce wyrabia wybornie a nagle, w tie breaku, przy równej walce, nie pamiętam dokładnie ale w okolicy plus minus po „10” posyła dość prostą zagrywkę w siatkę, następnie atakuje głową w mur czyli z całej siły w trójblok, nie szukając „sposobu” zarabia dla przeciwników kolejny ważny punkt, nieumyślnie przecie ale jednak pomagając Delekcie w zwycięstwie. No i co, statystyka zawsze prawdę ci powie? Skrzywiony Jarosz otrzymał po spotkaniu nagrodę dla najlepszego siatkarza meczu, ja tam bym ją dał jednak komu innemu, np. Gruszce, ale to zresztą ta zabawa tak mało ważna w grze zespołowej, o czym się zbyt często zapomina.
* * *
KRÓTKIE dodatkowe refleksje z oddalających się już w czasie mistrzostw Europy. Jak zwykle nie umiemy szanować sukcesu bo co innego konstruktywna krytyka, co innego plotki lub niezręczne pytania wbijające np. bezsensownie klina między świetnie ze sobą współpracujących trenerów kadry. Ale mam nadzieję, że oni się lubią czego nie można powiedzieć o parze Matlak-Niemczyk. Ale tego tematu nie daj Bóg nie ruszę. Obu znam od wieków, obu mimo, że każdy z nich ma (kolejność przypadkowa) jeden większe drugi mniejsze wady, cóż, trudno – lubię a za dokonania w siatkówce szanuję, wściekle się zresztą złoszcząc na któregoś czasem. Ale a’ propos lubię - bardzo Mariolę Zenik, która tyle dobrego zrobiła i mam nadzieję jeszcze zrobi dla polskiej siatkówki. W poprzednim tekście napisałem jednak krytycznie o jej przyjęciu zagrywki w meczach ME, że nie była tak w tym dobra jak bywała. Potem to zdanie prosiłem skreślić, bo mi się zrobiło smutno, że taka radość z tego brązu a ja tu wypalam z jakimś kazaniem. Teraz jednak powtarzam, że Zenik dalej jest wielka lecz przydało by się myśleć poważnie o stworzeniu na jej pozycji silniejszej konkurencji.
Tyle się nagadałem a tak mało o PlusLidze. Ale jeszcze o niej nie raz przecie będzie, jak się ta niesamowita karuzela rozkręci, zresztą czuję, że tematu nie pozostawi obojętnym mój partner w tym blogu - Krzysio Mecner.
Janusz Nowożeniuk