Gigantomania także w siatkówce
Europejska Konfederacja Siatkówki ustaliła harmonogram rozgrywania spotkań w tegorocznych mistrzostwach Europy siatkarzy. Nasi mistrzowie świata z pewnością będą chcieli swą klasę potwierdzić także na mistrzostwach Starego Kontynentu. Polacy walkę o kolejny medal mistrzostw Europy rozpoczną 13. września w Rotterdamie meczem z Estonią.
Te mistrzostwa będą miały wyjątkowy charakter, po raz pierwszy w historii będzie walczyć o medale mistrzostw Europy bowiem aż 24 reprezentacje! To przejaw ogólnych tendencji w światowym sporcie. Rozszerzają liczbę finalistów wielkich imprez także choćby federacje piłkarskie czy koszykarskie. Każda stara się jak najbardziej propagować swoją dyscyplinę, a wiadomo, że występ zespołu w takim turnieju to ogromne wydarzenie w kraju finalisty. Stąd ta swoista „gigantomania”, przez co coraz rzadziej zapewne będą tego typu imprezy organizować pojedyncze kraje, a będą rozdzielane mecze na kilka państw.
Nie inaczej jest w siatkówce, gdzie w finałach będą grać takie kraje jak Macedonia, Czarnogóra, Ukraina i kilka innych, które miałyby nikłe szanse uczestnictwa gdyby zachowano poprzedni regulamin. Historia mistrzostw Europy jest zresztą bardzo ciekawa. Trudno dzisiaj uwierzyć, że 20 lat temu w 1999 roku w finałach mistrzostw Europy grało zaledwie osiem reprezentacji. Wtedy CEV chciała propagować siatkówkę przez bardzo dużą liczbę spotkań kwalifikacyjnych, które popularnie zwano Euroligą (tego próbuje obecnie federacja koszykarska). W napiętym do granic możliwości kalendarzu imprez jakie mamy w tym roku, nie byłoby szans stosowania takiego systemu. Stąd zapewne pomysł by w mistrzostwach grało aż tak wiele reprezentacji.
W mistrzostwach Europy do 1971 r. nie przeprowadzano kwalifikacji, a w mistrzostwach grał każdy kto się zgłosił. Wtedy jednak siatkówka w Europie w wielu krajach popularna nie była, a zresztą państw było przecież znacznie mniej niż obecnie. W 1971 postanowiono cykl mistrzostw Europy zmienić z czteroletniego na dwuletni i każdy turniej poprzedzić kwalifikacjami. W finałach przez wiele lat grało 12 drużyn, parę lat temu liczbę finalistów powiększono do szesnastu. Teraz spotkań i uczestników będzie jeszcze więcej, ale siatkarscy kibice z tego powodu chyba nie będą mieli powodów do narzekań. Im więcej spotkań tym przecież więcej emocji, choć oczywiście pojawiają się też obawy o poziom mistrzowskiego turnieju, gdyż umiejętności poszczególnych reprezentacji będą przecież bardzo zróżnicowane.
Z pewnością mistrzostwa Europy będą też wielkim wydarzeniem w naszym kraju. Polska zapisała w historii tej imprezy piękną kartę, choć tylko raz w 2009 roku wygraliśmy mistrzostwa Europy, to wcześniej mieliśmy na koncie wiele medali srebrnych i brązowych (w tym ten historyczny pierwszy w 1967 r. gdy kadrę prowadził jeszcze Tadeusz Szlagor). Nasze występy w trzech ostatnich edycjach mistrzostw Starego Kontynentu były fatalne, w przeciwieństwie do bardziej prestiżowych mistrzostw świata. Jest teraz więc ogromna szansa by nasi mistrzowie świata potwierdzili swą klasę na mistrzostwach Europy.
Tytuł mistrza świata i Europy przez lata był również przepustką na olimpijskie areny. Teraz to się zmieniło i najważniejszym obok turnieju mistrzostw Europy zadaniem polskich siatkarzy w najbliższych będzie jak najszybsze wywalczenie sobie olimpijskiej kwalifikacji. Wcale nie jest to takie proste zadanie. Pamiętamy jak długą drogę musiała przebyć kadra Stephane’a Antigi, która w 2015 i 2016 też była aktualnym mistrzem świata, a musiała toczyć boje w aż trzech ciężkich turniejach kwalifikacyjnych, by wreszcie dopiąć celu. Teraz te kwalifikacje są prostsze. CEV czyniła starania by mistrz Europy uzyskiwał automatycznie olimpijską przepustkę, co niewątpliwie jeszcze bardziej podniosłoby rangę najważniejszego europejskiego turnieju. Jak na razie nic z tych planów nie wyszło, ale dyskusja nad formułą ME toczy się dalej i być może kolejne zmiany będą miały miejsce w 2021 r.
P
ierwszy mecz Polacy rozegrają w Rotterdamie, a tamtejszą halę „Ahoy” zapewne będę pamiętał do końca życia, gdyż Polska rozgromiła w niej Holendrów w 1992 w czasie pamiętnych olimpijskich kwalifikacji, gdy polską kadrę prowadził Zbigniew Zarzycki, a holenderską legendarny Arie Selinger. Na igrzyska pojechali jednak Holendrzy, którzy doszli w nich do wielkiego finału. Wtedy Polska była jednak siatkarskim „kopciuszkiem” a Holandia światową potęgą. Teraz te proporcje się zmieniły. To Polska jest mistrzem świata, a Holandia mozolnie próbuje odzyskać dawną pozycję. Mecz Polska – Holandia po prawie 30 latach znów zostanie rozegrany 15 września w Rotterdamie. I tym razem to Polacy będą faworytem.