GŁÓD I DYGRESJE
ZDANIEM WETERANA
GŁÓD I DYGRESJE
ZACZĄŁ się wrzesień –miesiąc mistrzostw Europy. Na pierwszy ogień ruszają 3-go w Izmirze siatkarze. Odmłodzony zespół wyjechał do Turcji bardzo bojowo nastawiony. Tak mi mówił Artur Popko, wódz PlusLigi, wiceprezes PZPS, który na lotnisku żegnał siatkarzy. Drużyna w dobrej dyspozycji psychofizycznej, bez jakichś przedstartowych pretensji i wymagań (co bywało), za to z wielkim głodem gry. Zobaczymy co z tego wyjdzie, na przykład czy ogień nie przygaśnie po czwartkowym meczu z Francuzami. Niech nikogo nie myli te 3:0 z „Żabojadami” w Gdyni. Oni mając wtedy awans w kieszeni grali o ciężkich głowach po bankiecie.
Tego pierwszego meczu w grupie z dynamicznie zawsze grającą Francją wszyscy się zresztą obawiają. Myślę, że z Niemcami Raula Lozano nie będzie łatwiej a nie lekceważyłbym Turcji.
Jak zagra z Francją bohater Memoriału Wagnera, Bartek Kurek, na którego – jak znam życie – Francuzi będą mieli szczególne oko. Jak zagra i kto z pary naszych atakujących? Piotrek Gruszka kiedyś wsławił się świetnymi dla siebie mistrzostwami Europy, czy teraz rutyna pomoże mu okiełznać emocje startowe, ręka nie będzie wstrzymywana? Młody Jarosz na treningach był podobno w świetnej formie. Lecz trening a gra o mistrzowskie punkty to różnica kolosalna. W odwodzie jest Marcel Gromadowski. Zostanie wykorzystany? Może facet o pięknym imieniu Daniel wymyśli jakąś niespodziankę, roszadkę, czy pójdzie utartym torem?
Zakładamy oczywiście świetną dyspozycje „Gumy”; doceniając Woickiego to jednak Paweł Zagumny winien odgrywać pierwszoplanową rolę w rozegraniu. Opowieść można snuć dalej, np. o dobrym przyjęciu warunkującym efektywne wykorzystanie środkowych itp. itd.
Nie będę się, swoim zwyczajem, bawił w prognozowanie. Powiem tyle – grupa nie jest łatwa, można być na wozie i pod nim. Byle głowy wytrzymały, ręka nie zadrżała, chęć do gry przełożyła się na jakość. Wszyscy chcą wygrać i każdy ma szanse. Pewne jest – będziemy mieli nie byle widowisko. Niezależnie od tego, czy optymiści wygrają ze sceptykami kolejne święto siatkówki dostarczy nam mocnych wrażeń. Ja już poprzednio pisałem, że sądzę, iż zespół jest na dobrej drodze a w przyszłym roku, jeśli wzmocni szeregi (Wlazły, Winiarski), może być wystrzałem.
Obecnie Castellani liczy przynajmniej na półfinał. No i bardzo dobrze. Trzeba zawsze poprzeczkę stawiać wysoko. Nie życzę powodzenia by nie zapeszyć.
* * *
Dwie dygresje tyczące bieżących lub niedawnych zdarzeń.
ME w Turcji nieodzownie przywodzą mi na myśl sylwetkę mego kolegi, ba, przyjaciela, który wprowadzał mnie niegdyś w świat siatkówki - Tadka Szlagora. To przecież pod jego wodzą drużyna pełna znakomitych siatkarzy, z których większość niestety, przedwcześnie na wiecznej wachcie z Wagnerem, Rutkowskim, Ambroziakiem, Paszkiewiczem, Jasiukiewiczem, Skibą, Siwkiem a także tych, którzy są wśród nas – m.in. Skorkiem, Sierszulskim, Gościniakiem, zdobyła pierwszy w historii naszej męskiej siatkówki medal. Pamiętajmy bowiem, że wywalczone dwa lata przedtem, w 1965 roku drugie miejsce w Pucharze Świata, trudno traktować jako moment przełomu. PŚ65 był początkowo traktowany jako wielka próba tej imprezy, oficjalną rangę pierwszego PŚ nadano jej ładnych kilka lat później. Faktem więc, że to drużyna Szlagora przełamała tą, jeśli chodzi o medale, złą passę.
Tadek, „Joe” jak go w środowisku zwano, góral z Andrychowa, absolwent warszawskiej AWF, której drużyna siatkarzy zdobyła, co jest rekordem chyba nie do pobicia, kolejno dziesięć tytułów mistrza Polski. Szlagor, świetny siatkarz, rozgrywający, miał ten komplet 10 złotych medali. Był potem asystentem twórcy AWF-owskiej siatkarskiej potęgi, dra Zygmunta Krausa, po nim objął po PŚ65 na lat wiele kadrę.
Postać nietuzinkowa, człowiek wielkiego serca, gotów zawsze wszystkim służyć pomocą, pełen humoru, także głębokiej troski, gdy kadrę coś gnębiło ,np. ogromnie dbały o zdrowie podopiecznych. Miał z reprezentacją i osiągnięcia i słabsze momenty, szczególnie pod koniec swej kadencji, kiedy drużynie bardziej odpowiadała koncepcja gry bardziej kombinacyjnej, urozmaiconej, forsowana przez jego następcę, a przedtem zawodnika szlagorowej drużyny, Jerzego Huberta Wagnera. Jak by jednak nie było „Joe” odegrał w naszej siatkówce rolę nie do przecenienia, a zapomnianą nieco w cieniu Jerzego Huberta.
Wagner objął po Szlagorze kadrę znakomitą, z dobrym zdrowiem. Nie zamierzam bynajmniej podważać legendy Wielkiego Wielobarwnego – jak nazywam Jurka Wagnera, ale na sukces jego drużyny zapracowało oprócz niego także w latach poprzednich i tamtych złotych również w jakimś stopniu grono innych osób, ze sporym udziałem Szlagora właśnie.
Dygresja druga. Klęska juniorów w MŚ. Pod dowództwem Stanisława Gościniaka. Podobno zatrucie pokarmowe. Ja jednak o przyczynach klęski słyszałem i inne opinie.
Mieszane uczucia. Kocham Gościniaka, pamiętam „Samolocika” z jego najlepszych lat, m.in. gdy zdobywał złoty medal MŚ i tytuł najlepszego siatkarza imprezy, z działalności owocnej w Częstochowie. Ale czas leci, wiele się zmienia, nie każdy musi za tym nadążać. Nie mnie oceniać dzisiejsze kwalifikacje trenersko-szkoleniowe Stanisława i rozpatrywać ogólny bilans pracy z drużynami kadry. Ale mimo to kolokwialnie gorący choć nieśmiały, bo mam wyrzuty sumienia, apel: Stasiu, daj se spokój.
Być może jestem w błędzie, ale chyba tak będzie lepiej. Przepraszam, dziękuję.
Janusz Nowożeniuk
Powrót do listy