GORĄCE SERCA
ZDANIEM WETERANA
GORĄCE SERCA
KIBICE, jaka wspaniała paka. Miłość do klubu, prawdziwa, od pierwszego wejrzenia. Miłość wierna, spontaniczna, czasem przesłaniająca zdrowy rozsądek. Dlatego nie obrażam się na niektóre internetowe komentarze kibiców. Pisane pod wpływem chwili, emocji, z przypuszczeniem, że ktoś, jakiś tam redaktorek, „absurd”, krzywdzi ukochaną drużynę lub człowieka z nią związanego. Nie widzi, fan, emocjonał, że człek po prostu podaje fakty; po głowie dostać można za stwierdzenie, że oto taki a taki zespół jest po prostu w dołku i przegrał mecz z teoretycznie słabszym. „Jak można chwalić słabego, że wygrywa z silnym, w którego składzie tylu a tylu mistrzów Europy et cetera?” A co, mam chwalić tylko mocnych, że wygrywają ze słabszymi?
Ale ja rozumiem to zacietrzewienie, tę mgłę, która oczy a czasem ciut rozum przesłania, gdy ukochana drużyna dostaje łupnia, mimo tak mocnego składu.
To zupełnie inne kibicowanie, czasem szalone, ale nie okraszone pałkami i innymi „narzędziami”, służącymi do bijatyki. Wyrywane ławki, butelki, obrzydliwe okrzyki, łagodne określenie - zadyma. Bo to już nie kibicowanie, to po prostu chamski bandytyzm. Jakie szczęście, że siatkówka jest daleka od takiego „kibicowania”, szukającego ujścia dla najgorszych niewyżytych skłonności, nie mających nic wspólnego z prawdziwym sportem. My takich kibiców, z malutkimi wyjątkami, nie mamy; szalonych w pewnym sensie, owszem, bo miłość zaślepia. Nie dziw się więc redaktorze, że czasem dostajesz nie zasłużone, twoim zdaniem baty. Że posądzają cię o stronniczość. „ Dzielenie skóry na niedźwiedziu”, podczas gdy sam od wielu miesięcy przestrzegasz przed szafowaniem prognozami, bo sprawa rozstrzygnie się na dobre w innej fazie a stan drużyny, ich siła może ulec zmianie. Nazwiska, tytuły same nie grają a forma przygotowań może być po prostu błędem, jaki się, jak długo żyję, każdej kiedyś drużynie może wydarzyć, lub po prostu inną fazą dochodzenia do szczytowej dyspozycji.
Rozumiem tą szaloną miłość, przywiązanie do klubu. Sam byłem kiedyś kibicem, inna sprawa, że innej dyscypliny.
Rok 1944. Okupacja. Kraków, do którego los rzucił z Katowic, via Lwów (jakże blisko były białe niedźwiedzie, cud uratował rodzinę wojskowego). Boisko Garbarni, która gra z moją ukochaną, małego chłopczyka Wisłą. Małego, ale z wielką miłością w sercu, bo zakochałem się w „Messu” (pseudonim), zawodniku zwanym już potem do końca Gracz, bo musiał zmienić nazwisko. Niewysoka, sprytna bestia, zadziora, sam rzadko faulował, ale ciosy zawsze oddawał, przemyślnie, prawie nie było widać, kamery nie istniały, sędzia tego przeważnie nie wychwytywał, tej technicznie idealnej zemsty małego, którego przed chwilą sponiewierał duży. Ale nie to była przyczyna mojego uwielbienia. Technika, spryt, zadziorność. Że taki mały a ogrywa tych – jak mi się wówczas wydawało - wielkoludów..
Po meczu, w warunkach okupacji półlegalnym, małolat przyprowadzony na stadion przez szwagra zgubił w tłumie opiekuna. Rozpacz kilkulatka. Ale kibice pomogli, bo ci prawdziwi są solidarni nawet i w takiej „biedzie”.
Wspominam o technice Gracza. Kiedy graliśmy w siatkówkę, a za siatkę służył sznurek przewieszony między drzewami, piłka była własnej roboty (w tych czasach, kto to już pamięta, prawdziwej piłki chłopcy nie widzieli, to był zbytek niebywały), mój starszy kolega dawał też tej techniki koncert, w naszej ówczesnej ocenie.
To uwielbienie do techniki, przemyślnych zagrań, nieoczekiwanej improwizacji, zostało mi do dziś, choć czasem się kłóci z poukładaną siatkówką.
Dużo o sobie, może infantylizm wielolata, ale – wybaczcie – brnę dalej. A więc: zgodnie z wymogami zawodu staram się być obiektywny, co mi dziś przychodzi tym łatwiej, że mecze oglądam tylko w „okienku”, nie mam bliskiego kontaktu z zawodnikami a kiedyś, ponieważ byłem też trochę działaczem, znałem osobiście moich bohaterów, grono mistrzów olimpijskich i świata, wicemistrzów Europy. Po cichu przyznaję, że pracując już w zawodzie byłem kibicem jednej drużyny, co skrywałem skrzętnie i na czym ta drużyna w recenzjach wcale nie zyskiwała. Siatkarki Wisły z Józią Ledwig.
Indywidualnie było tych kochanych gwiazd więcej, z Krysią Czajkowską na czele. Kadrowa paka niezwykle sympatycznych, sprytnych, inteligentnych zawodniczek, jak już kiedyś pisałem mimo różnych „błyskawic” trzymających się do dziś!!! razem! Siatkarek, grających trochę inaczej niż się teraz gra, m.in. nie z tak wysublimowaną taktyką, ale nie mniej a chyba jeszcze większym zaangażowaniem, mimo warunków odbiegających od dzisiejszych tak bardzo, że aż to śmieszne. Ale liczyła się przyjemność grania a reprezentacja – to już był prawdziwy zaszczyt.
No i wpadam w ten swój idealizm, który mi gorące głowy zarzucają a to po prostu wspomnienia, coś co w życiu wiekowca piękne, pozwala żyć pogodniej, pomaga w zmaganiach z losem.
Rozpisałem się o kibicach nie dlatego, że mnie ubodły jakieś komentarze nie zawsze sprawiedliwe, bo ja to rozumiem i cieszę się, że walczą o swoich. W ten sposób, nie obraźliwie, nie mówiąc już ręcznie. Armia kibiców to nasz ogromny skarb. Coś co ciągnie polską siatkówkę w górę, Pomogli ją, tę armię, w zwarte szeregi, dające na meczach prawdziwe festyny pięknego zazwyczaj kibicowania, zorganizować ludzie, dziś rożnych siatkarskich frakcji, wówczas silna grupa tworząca z siatkówki wszechstronne widowisko, na którym bawią się całe rodziny, z pociechami, nie bojąc się wspomnianej zadymy.
Kibiców zaś proszę o sygnały. Co was boli, jakie problemy. Dla mnie temat znakomity, może troszkę pomogę. Serdecznie, bardzo serdecznie pozdrawiam moich „przeciwników”, tych z Resovii, która przed laty zapadła mi w sercu, ale cieszę się z jej odbudowy tak samo, jak z sukcesu każdego innego klubu, szczególnie właśnie tego słabszego, bez nazwisk, kiedy leje potentata. Niech ten bardziej się stara, a są ku temu poważne powody. Zaś, że Skra nie będzie miała łatwej drogi – tak mi się wydaje nie dlatego, że tego klubu nie lubię bo go bardzo szanuję, po prostu dlatego, że konkurencja silna i ta krajowa i ta zagraniczna. A jak pisałem w poprzednim bodaj felietonie – każdy chce wygrać.
Przechodząc do spraw bieżących. Ogromnie smuci przedwczesna śmierć Krzysztofa Kowalczyka. Zdolny trener, świetny statystyk, wybitny znawca, fanatyk – w najlepszym tego słowa znaczeniu - siatkówki. Cieszy wyróżnienie siatkarzy tytułem drużyny roku no i oczywiście trzecie miejsce Piotra Gruszki, dziewiąte Anny Barańskiej w Plebiscycie „PS” i TVP na najlepszego sportowca 2009. W PlusLidze zwracają uwagę zwycięstwa (pewne) Zaksy w Bydgoszczy i w tie breaku Domexu w Olsztynie. Tabela już wiele mówi ale do końca tej fazy osiem kolejek a potem play offy. W międzyczasie PP i puchary europejskie. Jeszcze się nacieszymy dobrą siatkówką.
Dowidzenia, tym razem chyba na trochę dłużej.
Janusz Nowożeniuk