Gry o medale
Polscy siatkarze obok Serbii, Rosji i Włoch awansowali do półfinałów mistrzostw Europy. To wielki sukces polskiej siatkówki, bez względu na to jak ostatecznie zakończą się te mistrzostwa. Sukces tym większy, że jak się wydaje, mało kto wierzył w możliwość awansu na tak wysoki szczebel rozgrywek. Dwa lata temu wywalczyliśmy sensacyjnie mistrzostwo Starego Kontynentu, ale poprzednio w półfinałach mistrzostw Europy byliśmy w 1985 r., gdy trenerem kadry był nieodżałowany Hubert Jerzy Wagner. A właśnie po Memoriale najsłynniejszego naszego trenera na kadrę posypały się gromy.
Andrea Anastasi jeszcze raz udowodnił, że jest jednym z najlepszych trenerów na świecie. Sam byłem trochę niespokojny po obejrzeniu naszych graczy w Memoriale Wagnera, ale jednocześnie mówiłem, że wierzę w szkoleniowca, który wie co robi. Dobry trener nie jest potrzebny, gdy zespół wysoko prowadzi. Potrzebny jest wtedy gdy zespół przegrywa i trzeba dokonywać trafnych wyborów by odwrócić sytuację. Gdy w trzecim secie meczu z Czechami przegrywaliśmy 12:18 Anastasi nie załamał rąk, a wszystkie jego decyzje okazały się idealne i tego kluczowego seta wygraliśmy.
Polska jest dla wielu dziwnym krajem. Lubimy się pastwić nad sobą i popadać ze skrajności w skrajność. Gdy wyjeżdżaliśmy na mistrzostwa prasa huczała, że tak źle z kadrą to jeszcze nigdy nie było i spekulowała, że pewnie szybko wrócimy do domu. Po awansie do półfinału te nastroje zmieniły się diametralnie. Znów wszyscy kochają siatkarzy, na których głowy parę dni wcześniej krytyka sypała się zewsząd. Taka to polska specyfika, że można w kilka dni zostać bohaterem bądź wrogiem publicznym numer 1.
Od meczu z Niemcami widać było, że kadra jest bardzo dobrze przygotowana do startu w mistrzostwach. Na osiągnięcie dobrego wyniku składa się jednak bardzo wiele czynników. Dobrze, że wybraliśmy ścieżkę „czechosłowacką”, a taki niesamowicie ciężki mecz jak z Czechami był naszej kadrze niezwykle potrzebny. To w takich trudnych bojach rodzą się przecież wielkie drużyny.
Czechosłowacja niegdyś była potęgą w siatkówce, ale ostatni medal mistrzostw Europy zdobyła w 1985 r. Wówczas w kadrze byli jednak niemal sami Czesi, jedynym Słowakiem w tamtych latach tej kadry był dobrze znany w Polsce Igor Prielożny. Po rozpadzie kraju już ani Czechy, ani Słowacja medali nie zdobywały. Nie zdobędą ich i teraz, choć Czesi byli gospodarzami, a Słowacja największą rewelacją turnieju. Odpadły już z turnieju tak znakomite drużyny jak Niemcy, Bułgaria, Francja czy Finlandia. Pozostali sami najlepsi. Rosja mistrzostw Europy nigdy nie wygrała, nawet wtedy kiedy organizowała finały. Ostatni tytuł przed rozpadem ZSRR został zdobyty w 1991 r. Serbia i Włochy poznały już smak złotych medali, podobnie jak Polska. Z tych czterech drużyn największy potencjał ma Rosja, ale w sporcie różnie bywa i nie sposób przewidzieć jak zakończą się zmagania w Wiedniu, gdzie rozgrywane będą decydujące mecze.
Z Włochami zagramy o finał. Przegraliśmy z nimi zarówno w finale Ligi Światowej jak i Memoriale Huberta Wagnera. Teraz ten mecz będzie miał jednak zupełnie inną rangę. Na pewno będzie to trudny mecz dla naszych szkoleniowców. Anastasi przecież jako siatkarz zdobył z Włochami mistrzostwo Europy, potem doprowadził ich także do mistrzostwa jako trener. Gardini w kadrze włoskiej grał kilkanaście lat zdobywając niemal wszystkie możliwe tytuły. Niełatwo grać przeciwko drużynie, którą obaj jeszcze przed rokiem doprowadzili do półfinału mistrzostw świata. W sporcie nie ma jednak sentymentów, a znajomość włoskich siatkarzy, ich słabych i silnych stron to też wielki atut Andrei Anastasiego.
Po cichu marzy nam się obrona złota, choć wielkim faworytem pozostaje Rosja. Anastasi zdobył mistrzostwo nie tylko z Włochami, ale i z Hiszpanią w 2007 r. Gdyby zdobył złoto z trzecią narodową reprezentacją byłby to wyczyn, jaki nie był dotąd notowany w siatkarskich kronikach. Tego jemu i polskim siatkarzom oczywiście z całego serca życzymy.
Krzysztof Mecner