Historyczne wyczyny
Rok 2011 przejdzie do historii polskiej siatkówki przede wszystkim dlatego, że po raz pierwszy w jednym sezonie zdobyliśmy aż trzy medale w mistrzowskich imprezach. Oczywiście trudno porównywać ten rok z dawnymi czasami, gdy w zasadzie w jedynym sezonie była tylko jedna kluczowa impreza. Teraz mamy co roku Ligę Światową i jedną imprezę mistrzowska FIVB (w cyklu czteroletnim: mistrzostwa świata, Puchar Świata, Grand Champions Cup i igrzyska olimpijskie), a co dwa lata są także mistrzostwa organizowane przez kontynentalne federacje.
Mimo wszystko zdobyć trzy medale przy tak ogromnej światowej konkurencji jaka jest zwłaszcza w męskiej siatkówce to niespotykana. Trener Anastasi z reprezentacją Polski nie jest jednak pierwszym, który tego dokonał.
Anastasi pracuje z naszą reprezentacją pierwszy rok i wszyscy są pod wrażeniem jego dokonań. Równie efektownie zaczynał jednak pracę z drużyną narodową Włoch w 1999 r. W swym pierwszym sezonie pracy z ekipą Italii też bowiem zdobył trzy medale z jeszcze szlachetniejszych kruszców. W tym 1999 r. najpierw jego reprezentacja zdobyła bowiem złoty medal Ligi Światowej, potem złoty medal mistrzostw Europy, by zakończyć sezon zdobyciem brązowego medalu i olimpijskiej kwalifikacji na Pucharze Świata. W 2007 r. miał szansę zdobyć trzy medale z reprezentacją Hiszpanii. Wygrał z nią bowiem najpierw Ligę Europejską, następnie mistrzostwa Europy. Na Puchar Świata z hiszpańską kadrą już nie pojechał, gdyż zaraz po wygraniu mistrzostw Europy powrócił do pracy z włoską kadrą. To jednak wszystko podkreśla niebywałą skuteczność w działaniu włoskiego szkoleniowca.
Zresztą jako zawodnik także może się poszczycić podobną kolekcją medali. W 1990 r. zdobył bowiem kolejno złoty medal Ligi Światowej (I edycja), złoty medal mistrzostw świata i srebrny medal turnieju TOP FOUR (zastąpiony potem przez Grand Champions Cup), a na dodatek wywalczył też złoty medal w Igrzyskach Dobrej Woli, które od 10 lat nie są już rozgrywane.
Trener Anastasi z reprezentacją Polski nie jest jednak pierwszym, który tego dokonał. Jednak niewielu trenerów ma na koncie takie osiągnięcia. Trzykrotne złoto zdobył w 1995 r. Julio Velasco, który z reprezentacją Włoch wygrał wówczas Ligę Światową, mistrzostwa Europy i Puchar Świata. Podobny wyczyn ma na koncie Bernardo Rezende, który z reprezentacją Brazylii w 2003 r. wygrał Ligę Światową, Puchar Świata i mistrzostwa Ameryki Południowej, a powtórzył ten wyczyn w 2005 r. (zamiast Pucharu Świata wygrał Grand Champions Cup) oraz w 2007 r. Trzy medale w jednym roku zdobywali jeszcze Roberto Guimaraes z męską kadrą Brazylii w 1993 r. (złoto Ligi Światowej i mistrzostw Ameryki oraz srebro Grand Champions Cup), Gianpaolo Montali z reprezentacją Włoch w 2003 r. (złoto mistrzostw Europy, brąz Ligi Światowej i Pucharu Świata) oraz Władimir Alekno z Rosją w 2007 r. (srebrne medale mistrzostw Europy, Ligi Światowej i Pucharu Świata). Lista jest więc skromna i cieszy nas, że znajduje się na niej selekcjoner naszej reprezentacji.
W przyszłym roku czekają nas dwie wielkie imprezy: Liga Światowa i Igrzyska Olimpijskie w Londynie. Trzech medali nie da się więc zdobyć, ale w roku igrzysk wszystko inne zwykle schodzi na daleki plan. Włosi, którzy uzbierali cały worek złotych medali z mistrzostw świata, Europy i innych wielkich imprez, często mówią, że oddaliby je wszystkie za olimpijskie złoto, którego w kolekcji nie mają. My zresztą też ciągle marzymy o kolejnym medalu olimpijskim.
Nie znaczy to, że Ligę Światową, w której zagramy z Brazylią, Kanadą i Finlandią (dojdzie do ciekawej konfrontacji Anastasiego z Castellanim) należy odpuścić. Selekcjoner już zapowiedział, że będzie walczył o kolejny medal tej imprezy. Sukcesy nigdy się przecież nie nudzą.
Zresztą w ostatnich latach sukces w Lidze Światowej w roku olimpijskim przekładał się także potem na olimpijskie wygrane. W 1996 r. Ligę Światową wygrali Holendrzy, którzy potem wygrali także igrzyska w Atlancie. W 2004 r. i 2008 r. odpowiednio reprezentacje Brazylii i USA też wygrywały zarówno Word League jak i igrzyska. Tylko w 2000 r. prowadzeni przez Anastasiego Włosi wygrali co prawda Ligę Światową, ale potem w Sydney przegrali w półfinale z Jugosławią, choć w dwóch pierwszych setach mieli piłki setowe w górze. No ale Włosi do igrzysk nigdy szczęścia przecież nie mieli.
Dlatego na kolejny sezon reprezentacji czekamy z wielkimi nadziejami. Skoro w każdej wielkiej imprezie w 2011 r. zdobywamy medale, to dlaczego ma być inaczej w kolejnym sezonie?
Krzysztof Mecner