Komu play? Komu off?
Rozgrywki ligowe wkraczają w decydującą fazę play off. Jak zwykle im wyższa runda tym większe emocje, a ich kulminacja nastąpi w wielkim finale gdzie będą się decydować losy mistrzostwa kraju. System play off nie jest może idealnym systemem… ale też nic lepszego nikomu nie udało się wymyśleć.
Naszą ligę w historii rozgrywano bardzo różnymi systemami wyłaniania mistrzów kraju. Najsprawiedliwszy jest zapewne system ligowy, gdyż on preferuje zespół, który gra najrówniej przez cały sezon, a nie tego który złapie optymalną formę w play off. Tym systemem najczęściej wyłaniano mistrza kraju, ale też rozgrywki były przez to często nudne. Bywały lata, że jedna drużyna miała nad resztą dużą przewagę i w zasadzie czasem na wiele tygodni przed końcem już można było rozdzielać medale.
W latach 80-tych przyjął się tzw. system turniejowy. Cztery najlepsze drużyny po zasadniczej części grały potem cztery turnieje każdy z każdym po kolei u każdego z finalistów. Ten system był w pewnym okresie nawet ciekawy, ale siłą rzeczy mecze były o różną stawkę i nie brakowało podejrzeń, że tej czy innej drużynie nie chciało się grać bo niewiele miała do wygrania.
Gdy trenerem reprezentacji Polski w 1994 r. został Wiktor Krebok pamiętał ciekawe turnieje sprzed lat i przeforsował projekt w sezonie 1994/95 by właśnie do tego systemu powrócić. W nowych czasach system nie wypalił. AZS Częstochowa na koniec sezonu miała aż 10 punktów przewagi nad resztą i szybko zapewniła sobie mistrzostwo. A brąz zdobyli wówczas Czarni Radom choć w turniejach przegrali wszystkie cztery mecze z Morzem Szczecin, które zajęło czwarte miejsce. Namawiałem wówczas szkoleniowca by przeforsował powrót do play off i trener Krebok doszedł do wniosku, że faktycznie play off jest najlepszym rozwiązaniem. Sezon później do niego wrócono i obowiązuje do dziś. Zaleta jego jest przede wszystkim taka, że nie da się nikomu „odpuścić” spotkania, bo wtedy krzywdę robi się jedynie samemu sobie. I to najcenniejsza zdobycz tego systemu. Kto wygra gra dalej, kto przegra jest „off”.
Mocne drużyny zresztą radzą sobie w każdym systemie rozgrywek. W lidze siatkarzy cztery pierwsze drużyny części zasadniczej awansowały też do najlepszej czwórki play off, co dowodzi, że system jest jednak sprawiedliwy. Podobnie było zresztą w Lidze Siatkówki Kobiet, gdzie też w finale są dwie najlepsze drużyny sezonu zasadniczego.
Emocji w play off zresztą nigdy nie brakowało, zresztą takim systemem grają te najważniejsze w świecie ligi jak amerykańskie NBA czy NHL. U nas w siatkówce cieszymy się na te decydujące mecze naszej ligi, bo emocje zapowiadają się niesamowite i w tej chwili szanse całej czwórki są wyrównane. Faworytem jest oczywiście Skra, ale grać ze swym półfinałowym rywalem z Jastrzębia nigdy nie lubiła. Skra od sezonu 2004/2005 wygrała wszystkie rozgrywki ligowe i pucharowe w naszym kraju. Jedyny wyjątek miał miejsce w finale Pucharu Polski przed rokiem, gdzie właśnie Jastrzębie zapobiegło sytuacji by Skra wzięła wszystko co możliwe i ograli ją w meczu półfinałowym. A poza tym w sporcie jak wiadomo wszystko jest przecież możliwe.
Systemem play off rozgrywane są także rozgrywki europejskich pucharów, które właśnie w Pradze miały swój wielki finał. Oglądając zmagania czterech najlepszych drużyn Europy trudno się było jednak nie oprzeć żalowi, że nie ma tam naszych drużyn. Z pewnością obecna drużyna Skry Bełchatów jest zespołem zbliżonej klasy jak Trento, Iraklis, Iskra Odnincowo czy Macerata. Wciąż jednak drobne niuanse decydują, że te najważniejsze klubowe laury zdobywają inni. Na pocieszenie zostaje nam fakt, że wśród laureatów są nasi siatkarze i siatkarki, którzy jednak przelewają pot dla chwały innych. Michał Winiarski nie tylko zdobył najcenniejsze trofeum klubowe w Europie, ale dostał także indywidualną nagrodę. Satysfakcję mają także Łukasz Żegadło czy Katarzyna Gujska, którzy też są „klubowymi mistrzami Europy” choć akurat w decydujących momentach sobie za bardzo nie pograli. Piotr Gruszka zdobył Challenge Cup, a jeszcze kilku innych jak Świderski czy Skowrońska też walczyli w decydującej rozgrywce. Z braku własnych triumfów cieszymy się z choć z sukcesu naszych siatkarzy w barwach innych. Polacy zdobywali już najcenniejsze trofea w barwach obcych drużyn a pierwszym z nich był Tomasz Wojtowicz który w 1985 r. wygrał Puchar Europy z włoskim Santal Parma.
Zresztą dobra forma naszych „stranieri” cieszy w obliczu zbliżającego się powoli sezonu reprezentacyjnego. Czeka nas niezwykle ważny rok mistrzostw Europy i budowania reprezentacji z myślą o kolejnych latach.
Wybrałem się też do Bielska obserwować rywalizację o miejsce w PlusLidze między Pamapolem Wieluń i BBTS Bielsko. Niedawni reprezentanci Damian Dacewicz i Grzegorz Wagner kapitalnie radzą sobie w rolach trenerów. Damian już może się cieszyć bo jego drużyna znalazła się już w gronie najlepszych. Grześkowi pozostała jeszcze szansa w barażach z Jadarem Radom, zresztą w klubie w którym pracował. Znając jego ambicję zrobi wszystko by coś radomskim działaczom udowodnić, a jego rywalizacja z doświadczonym Janem Suchem zapowiada kolejne wielkie emocje. Kto będzie w tej rywalizacji „off” przekonamy się niebawem.
Krzysztof Mecner