Krzysztof Mecner: fenomen Wlazłego
Mariusz Wlazły jest swego rodzaju fenomenem w polskiej siatkówce. Minęło równo 15 lat od jego debiutu w PlusLidze. W dzisiejszym tak bardzo skomercjalizowanym sporcie, jego przypadek jest szczególny. Te 15 lat na polskich ligowych parkietach spędził bowiem w jednym klubie –PGE Skrze Bełchatów. To niespotykana w naszych czasach wierność i przywiązanie do barw klubowych. A jest wielu graczy w świecie, którzy praktycznie co roku zmieniają klub.
Wielu wybitnych starszej generacji siatkarzy, dla których wyjazd na Zachód był czasem jedynie niespełnionym marzeniem, nawet dziwiło się, że takiej klasy sportowiec nie spróbuje swych sił w zagranicznych ligach. Mimo wielu ofert, Mariusz jednak zawsze wolał grać w Skrze, którą zresztą osiągał niesamowite sukcesy. Mimo 35 lat, wciąż imponuje wszystkim skutecznością swojej gry. Gdy zakończy sportową karierę będzie z pewnością wielką (może nawet największą) legendą polskich ligowych rozgrywek. Ma przecież na koncie aż dziewięć tytułów mistrza Polski, siedem razy zdobywał krajowy puchar, zdobywał medale w Lidze Mistrzów i Klubowych Mistrzostwach Świata. Chyba nie sposób znaleźć w Polsce zawodnika z taką listą trofeów na koncie.
Mariusza Wlazłego pierwszy raz w akcji zobaczyłem bodajże w 2002 roku, gdy polska młodzieżówka walczyła w kwalifikacjach do mistrzostw Europy. Odgrywał w tej juniorskiej reprezentacji prowadzonej przez Grzegorza Rysia jedną z głównych ról. Pierwsze co rzucało się w oczy patrząc na jego grę, to niesamowita skoczność. Z biegiem lat mocno rozwinął swoje umiejętności w ataku, ale ten niesamowity wyskok do rozgrywanej piłki mu pozostał. Kiedyś nawet mówiłem, że dopóki będzie w stanie tak skakać, będzie światowej klasy graczem. Skacze jednak tak od 15 lat i wcale specjalnie nie widać po nim upływu czasu. Był moment, że próbowano go przestawiać na pozycję przyjmującego, ale jakoś ten eksperyment się nie udał. Mariusz Wlazły jest dla mnie klasycznym atakującym, który kończy najważniejsze piłki w każdym z rozgrywanych setów.
Wielu kibiców bardzo żałowało, że po fantastycznej grze na mistrzostwach świata, Mariusz błyskawicznie podjął decyzję o zakończeniu reprezentacyjnej kariery. Wydawało się zresztą, że ta kariera w koszulce z orzełkiem na piersi skończy się znacznie wcześniej. Bo gdyby Antiga nie namówił Wlazłego do powrotu do kadry i gry w rozgrywanych w Polsce mistrzostwach świata, dziś nie byłoby tej legendy naszego znakomitego atakującego. Trzeba było jednak uszanować decyzję Wlazłego, który przecież najlepiej zna swój organizm i wie na co sobie może pozwolić.
Wlazły jest z pewnością sportowcem spełnionym. Został przecież mistrzem świata i najlepszym zawodnikiem mundialu. Osiem lat wcześniej też grał w finale mistrzostw świata i nominowano go do grona trzech najlepszych zawodników mistrzostw w 2006. Z pewnością brak mu tylko jednego. Olimpijskiego medalu. Tego jednego mu zabrakło, a był też bliski tego najważniejszego medalu dla każdego sportowca. Mam wciąż przed oczami mecz Polska – Włochy w ćwierćfinale Igrzysk Olimpijskich w 2008 roku. Przy wyniku 15:15 Mariusz Wlazły poszedł na zagrywkę, z której zresztą słynął. Pomyślałem wtedy, że to decydujący moment tego meczu. Wlazły huknął ten serwis jak z armaty i po niedokładnym przyjęciu Włochów piłka przelatywała na naszą stronę. Niestety włoski rozgrywający przepchnął piłkę przez naszego środkowego, co było decydującym momentem tego dramatycznego spotkania. A wygrana przecież otworzyłaby Wlazłemu i jego kolegom drogę do olimpijskiego podium. Tej nieszczęsnej akcji nie tylko Mariusz z pewnością żałuje.
Dla mnie Mariusz Wlazły z pewnością jest największą ikoną rozgrywek PlusLigi. Wielokrotnie był przecież wybierany na najlepszego zawodnika PlusLigi, wielokrotnie przesądzał w kluczowych momentach o zwycięstwach Skry. Przez tyle lat, co jest tym bardziej godne podziwu, potrafił utrzymać swoją dyspozycję na najwyższym poziomie. Był objawieniem już w 2003 r. Zaczynał karierę w Wieluniu, potem grał krótko w SPS Zduńska Wola, gdy kilka najlepszych w Polsce klubów starało się o pozyskanie Wlazłego. Ktoś mi wtedy powiedział, że kto ma u siebie Wlazłego, ten… wygrywa. I chyba coś w tym jest.
Wlazły ma piękny jubileusz, ale bynajmniej nie kończy kariery. Miejmy nadzieję, że ten doskonały i widowiskowy siatkarz, jeszcze długo będzie cieszył swoją grą nasze oczy. Tego mu wszyscy życzymy.