Kto do Londynu?
Równo rok pozostał do rozpoczęcia najważniejszej sportowej imprezy świata – Igrzysk Olimpijskich, które po raz trzeci w historii będą rozgrywane w Londynie. Anglicy już teraz wykupili większość biletów i są zachwyceni tempem prac nad obiektami, z których te ukończone już w tej chwili wyglądają imponująco. W Polsce wszyscy czekamy na awans przedstawicieli gier zespołowych. Na tle innych dyscyplin zespołowych siatkówka jest na poczesnym miejscu.
Stracili szanse już na występ piłkarze, koszykarki. Szanse hokeistów na trawie czy koszykarzy też nie są zbyt duże. Wielkie nadzieje polscy kibice wiążą jeszcze ze szczypiornistami Bogdana Wenty, ale i im nie będzie łatwo. Na tym tle siatkarze i siatkarki szanse mają zdecydowanie największe.
Na rok przed igrzyskami najbliżej startu w Londynie jest jednak duet plażowy Grzegorz Fijałek i Mariusz Prudel. Oni nie powinni już dać się „wypchnąć” z czołowej szesnastki olimpijskiego rankingu, która ma zagwarantowany start w igrzyskach. Szanse – choć już zdecydowanie mniejsze – mają także inne nasze pary.
Daleka natomiast droga jest do igrzysk przed naszymi halowymi siatkarzami i siatkarkami. Siatkarzy czekają najpierw mistrzostwa Europy, z których kwalifikacji olimpijskiej wywalczyć się nie da, ale można wywalczyć kwalifikację do Pucharu Świata i Europejskiego Turnieju Kwalifikacyjnego. Polska jest w o tyle „luksusowej” sytuacji, że nawet w razie gorszego występu w ME ma zapewnioną „dziką kartę” na Puchar Świata. Trzecie miejsce w Lidze Światowej daje jednak prawie pewność, że nasi siatkarze olimpijską kwalifikację wcześniej czy później wywalczą. Sama kwalifikacja nas jednak nie zadowoli. W Atenach i Pekinie byliśmy w ćwierćfinale, ale do strefy medalowej zakwalifikować się nie udało. Może w Londynie się to uda.
Siatkarki zagrały w Pekinie po 40 latach przerwy. Nic wielkiego tam nie ugrały, gdyż nie wyszły z grupy eliminacyjnej. Teraz kobieca drużyna w zasadzie zaczyna dopiero „poważne” granie. Najpierw musi walczyć o punkty w World Grand Prix, potem bronić wysokiej pozycji w mistrzostwach Europy. Reprezentacja jak się jednak wydaje też ma ogromne szanse by do Londynu jednak pojechać.
W poprzednich igrzyskach w Pekinie niesamowity triumf w siatkarskich dyscyplinach odnieśli Amerykanie. Ich duety: kobiecy Walsh-May oraz męski Rogers-Dalhausser, nie dały szans na plażach Pekinu nikomu. W siatkówce halowej męska drużyna USA pokonała w wielkim finale faworyzowaną Brazylię, co było małą niespodzianką. Do kompletu zabrakło im jedynie złota w halowym turnieju siatkarek. Amerykanki jednak grały rewelacyjnie, doszły do wielkiego finału, w którym ciut pechowo uległy jednak Brazylii. Cóż, można tylko zazdrościć Amerykanom takich sukcesów. Co ciekawe, Amerykanie w okresach między igrzyskami jakichś wielkich sukcesów nie odnoszą. Ale dla nich od dawna ważne są tylko igrzyska i temu wszystko inne podporządkowują.
My w historii zdobyliśmy trzy olimpijskie medale w siatkówce, co wciąż jest powodem do dumy. W 1964 r. brązowy medal wywalczyły w Tokio polskie siatkarki, co było zresztą pierwszym naszym medalem olimpijskim zdobytym w grach zespołowych. Cztery lata później kobieca kadra powtórzyła swój wyczyn i znów zdobyła brązowy medal.
Oczywiście największe sukcesy święciliśmy w Montrealu, gdzie legendarna już dziś drużyna Huberta Wagnera wywalczyła olimpijskie złoto. Już nigdy potem w żadnej grze zespołowej tytułu mistrza olimpijskiego nie zdobyliśmy. W sumie w dorobku olimpijskim polskiej siatkówki są trzy medale. Może w Londynie uda się „prześcignąć” w medalowej klasyfikacji piłkarzy, którzy mają też trzy medale w dorobku, ale cenniejsze, bo złoty (1972) i dwa srebrne (1976, 1992). Na to wszyscy bardzo liczymy.
Do igrzysk został równy rok. Przed nami wiele turniejów kwalifikacyjnych zapowiadających się równie frapująco jak przed Pekinem. Będą na pewno ogromne emocje. A nam wszystkim pozostaje trzymać kciuki za naszych, by spełnili swe olimpijskie marzenia.
Krzysztof Mecner