Legenda Karcha
Polskie siatkarki sposobią się do sezonu pod okiem nowego trenera Jerzego Matlaka. Jedną z najważniejszych tegorocznych imprez oprócz rozgrywanych w Polsce mistrzostw Europy, będzie start w tradycyjnych rozgrywkach World Grand Prix. Jedną z drużyn rywalizujących z Polską w tych rozgrywkach będą wicemistrzynie Igrzysk Olimpijskich USA. I nawet trochę żałujemy, że możemy się z nimi spotkać dopiero w turnieju finałowym, gdyż w eliminacjach nie trafiliśmy na ten znakomity zespół.
Powód tego żalu, że nie zobaczymy Amerykanek jest podwójny. Amerykanie zgromadzili wokół tej drużyny fantastyczny sztab szkoleniowy. Trenerem jak wiadomo został trener złotej męskiej ekipy z Pekinu Hugh McCutcheon, a II szkoleniowcem został siatkarz XX wieku Karch Kiraly.
Kiraly dla siatkówki jest kimś takim jak Michael Jordan dla koszykówki. Zresztą olimpijskie osiągnięcia ma od Jordana lepsze, bo ma w kolekcji trzy złote olimpijskie medale, gdy Jordan tylko dwa. Oczywiście Jordan jest znacznie popularniejszy, ale przecież koszykówka w USA to sport narodowy, podczas gdy w siatkówce mimo wieloletnich starań nie udało im się stworzyć zawodowej ligi na wzór NBA.
Kiraly był zawsze moim idolem, bo takiego profesjonalisty w każdym calu nie sposób znaleźć na całym świecie. A jego kariera to przecież całe pasmo sukcesów. Dwa złote medale olimpijskie zdobył z drużyną halową, trzeci zdobył w beach volleyballu – który był jego wielką miłością. W plażówce ustanowił takie rekordy, że nie sposób raczej ich pobić. Wygrywał też klubowe mistrzostwo świata, europejskie puchary. W Polsce gościł kilka razy. Najpierw w 1993 r. był u nas na tourne z przygotowującą się do startu w Igrzyskach Olimpijskich w Los Angeles halową reprezentacją USA. W 2002 r. grał u podnóża Pałacu Kultury w wielkim turnieju gwiazd propagującym w Polsce beach volleyball.
Miałem wtedy okazję z nim porozmawiać przeprowadzając wywiad dla „Sportu” i zrobił na mnie równe dobre wrażenie jakie robił też na boisku grając na niesamowitym poziomie przez tyle lat. Pierwszy medal na plaży zdobył w 1975 r. gdy miał zaledwie piętnaście lat, ostatni w 2007 r. gdy w turniejach AVP kończył jesienią wieloletnią karierę.
O jego klasie świadczy historia z ostatnich lat jego kariery. W 2005 r. grał w turniejach AVP w duecie z też dobrze znanym w Polsce Mike’m Lambertem (grał z Polską w „Spodku” w meczach Ligi Światowej w 2000 r.). I to grali wybornie niemal w każdym starcie stając na podium. Po czym 45-letni Kiraly rozstał się z partnerem. Pytany o przyczynę stwierdził, że Lambert to najzdolniejsza nadzieja amerykańskiej siatkówki plażowej i gra z 45-letnim weteranem hamuje jego rozwój. Dlatego nie chcąc łamać mu kariery stwierdził, że potrzebny mu lepszy i młodszy partner. Dwa tygodnie później Lambert i Kiraly już z nowymi partnerami spotkali się w meczu przeciwko sobie na kolejnym turnieju. I oczywiście Kiraly (grał wtedy z Brentem Doble) mocno sprał niedawnego partnera. Ta historyjka najbardziej chyba obrazuje niesamowitego Amerykanina. FIVB przyznała mu tytuł siatkarza stulecia, oczywiście w sposób bezdyskusyjny.
Karch Kiraly po zakończeniu kariery założył szkółkę do beach volleyballa dla młodych siatkarzy. Wiedzy i umiejętności takiego gracza trudno jednak nie wykorzystać. McCutcheon namówił wielkiego gracza do współpracy z kobiecą drużyną narodową i w ten sposób ku radości jego fanów Kiraly wraca do wielkiej międzynarodowej siatkówki, a jego legenda odżyje. Szkoda, że nie zobaczymy go w tym roku w Polsce, ale z pewnością będzie jeszcze ku temu okazja.
Zdobył złote medale olimpijskie w latach 1984, 1988 w hali i 1996 r. na plaży. Zakwalifikował się do igrzysk w Sydney, ale w ostatnim turnieju kwalifikacyjnym zwichnął bark i nie mógł bronić tytułu. Nie skorzystał natomiast z zaproszenia federacji USA by grać w halowej drużynie na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie w 1992 r., choć ochoczo wrócili do kadry np. jego wieloletni partner z hali i na plaży, a także przyjaciel Steve Timmons. W czasie wspomnianego wywiadu pytałem go czy nigdy nie żałował tej decyzji, bo na igrzyskach mówiono, że z nim w składzie USA obroniłaby tytuł (zdobyła brąz po przegranej w dramatycznym półfinale z Brazylią). Długo mi tłumaczył przyczyny tej decyzji, ale w końcu wypalił, że był jeden moment kiedy żałował. Gdy zapytałem kiedy, odpowiedział, że kiedyś prezydent Bush gościł na obiedzie najwybitniejszych olimpijczyków USA. „Siedziałem koło Carla Lewisa który wygrał na czterech kolejnych igrzyskach skok w dal, z czego był niesłychanie dumny. I wtedy jedyny raz żałowałem tej Barcelony, bo może byłbym równie utytułowany jak najwybitniejszy olimpijczyk USA”.
Ciekawe jak Karch Kiraly poradzi sobie w nowej roli, ale znając jego niebywały profesjonalizm kobieca reprezentacja USA będzie miała z niego masę pożytku.
Krzysztof Mecner