Liga Światowa a sukces na igrzyskach
Liga Światowa zawsze generowała ogromne zainteresowanie i zwykle jest przez wszystkich uczestników traktowana bardzo poważnie. Jedynie w latach igrzysk jest nieco inaczej, gdyż najlepsze reprezentacje jednak za cel nr 1 stawiają sobie dobry występ na najważniejszej imprezie czterolecia. Sukces w roku olimpijskim zwykle jednak pomaga potem w dobrej grze w olimpijskim turnieju. Tak bywało w historii tych rozgrywek.
Polska w tym roku jest gospodarzem turnieju finałowego Ligi Światowej, więc awans ma zapewniony, a wyniki w fazie eliminacyjnej nie są w tej sytuacji aż tak bardzo ważne. Nie graliśmy w najsilniejszym składzie, stąd pewnie zwycięstw mamy nieco mniej niż życzyliby sobie polscy kibice. Sytuacja Polski trochę przypomina mi sytuację Holendrów w 1996 r. Holandia była wówczas światową potęgą. Byłem zresztą na turnieju finałowym w lecie 1996 r. w Rotterdamie, gdzie Holendrzy wygrali finał po niesamowitej walce z Włochami. W fazie eliminacyjnej Holandia grała „głębokimi rezerwami” i miała kłopot by wygrać jakikolwiek mecz. W finałowym turnieju grali już oczywiście najlepsi holenderscy gracze, a ich wygrana z Włochami miała ogromne znaczenie psychologiczne (w latach 1993-95 przegrali z nimi dwa finały ME i finał Mundialu). Na igrzyskach w Atlancie znów te dwie drużyny grały w olimpijskim finale i znów lepsi byli Holendrzy.
Także w 2004 i 2008 roku triumfatorzy Ligi Światowej potwierdzili potem prymat w igrzyskach. O ile wygrana Brazylii w 2004 r. była uznawana za oczywistość, bo wtedy ta drużyna faktycznie wyraźnie przewyższała inne drużyny, to wygrana USA w 2008 r. była jednak zaskoczeniem. Na igrzyskach w Pekinie jednak Amerykanie pokazali, że żadnego przypadku w tym nie było.
W 2012 r. Ligę Światową, w kapitalnym zresztą stylu, wygrali Polacy trenowani wówczas przez Andreę Anastasiego. Liczyliśmy, że jak poprzedni mistrzowie Ligi Światowej lat olimpijskich i nasi gracze potwierdzą to na parkietach igrzysk. Skończyło się dla nas na awansie do ćwierćfinału i trudno się było jednak nie oprzeć wrażeniu, że forma przyszła ciut za wcześnie.
Mistrz Ligi Światowej nie wygrał także igrzysk w 2000 r. Co ciekawe też był to zespół prowadzony przez Anastasiego. Włosi pokazali świetną grę w Lidze Światowej w finale 2000 r., ale potem na igrzyskach w Sydney nieoczekiwanie przegrali w półfinale z Jugosławią. Włosi jednak cierpią na olimpijskie „przekleństwo”. Odnosili tyle triumfów we wszystkich możliwych siatkarskich rozgrywkach, nigdy jednak (nawet w okresie swej największej potęgi) igrzysk nie wygrali. Wielu uważa, że najlepszą drużynę mieli w 1992 r., a jednak przegrali już w ćwierćfinale z Holandią. Taki już jest jednak urok sportu. W tym 1992 r. finał Ligi Światowej jedyny raz rozegrano już po zakończeniu igrzysk w Barcelonie. Włosi go wygrali, chcąc sobie powetować olimpijskie niepowodzenie, ale chyba marna to była jednak wtedy dla nich pociecha. Zdobycie olimpijskiego złota, jest jednak najważniejsze.
Sam jestem ciekaw jak spiszą się podopieczni Stephane’a Antigi zarówno w „polskim” finale Ligi Światowej, a potem na igrzyskach. Start w igrzyskach jest oczywiście sprawą priorytetową, ale warto chyba też z determinacją walczyć o medal w Lidze Światowej. Jesteśmy przecież mistrzami świata, a mistrzom zwłaszcza u siebie nie przystoi ponosić porażek. Ten finał Ligi Światowej będzie też z pewnością wielką próbą sił najlepszych drużyn, przed olimpijską konfrontacją. Warto więc walczyć o jak najlepszy wynik, bo na pewno pomoże to w lepszym przygotowaniu do startu w Rio de Janeiro. Czekamy więc z niecierpliwością, na kolejny finał Ligi Światowej w Polsce i dobre występy naszych siatkarzy.
fot. CEV