Mamy medal!
W poprzednim felietonie pisałem, że 20 lat czekamy już na medal w mistrzowskiej imprezie w plażowej siatkówce. Wreszcie się doczekaliśmy. Na zakończonych właśnie w Klagenfurcie mistrzostwach Europy polski duet Grzegorz Fijałek i Mariusz Prudel stanął na najniższym stopniu podium. To obok olimpijskiego ćwierćfinału w Londynie z pewnością największy sukces w historii naszego beach volleyballa.
Może czasem trudniej zdobyć medal w silnie obsadzonych zawodach World Tour, co też się naszej najlepszej parze w tym roku udawało. Medal mistrzostw Europy ma jednak moim zdaniem wyższą wartość. Tym bardziej, że turniej w Klagenfurcie zgromadził całą europejską elitę, a mecze były niezwykle dramatyczne. Od kilku lat nasze pary ocierały się o medal, ale tego ostatniego kroku zrobić nie potrafiły. Teraz się wreszcie udało, a mamy nadzieję, że będzie to początek medalowych zdobyczy w tych najważniejszych imprezach.
Niewiele brakowało zresztą, aby Polacy zagrali w wielkim finale. W półfinałowym meczu wygrali przecież pierwszego seta z rozstawionymi z nr 1 Łotyszami Smedinsem i Samoilovsem. Potem jednak rywale byli już lepsi. Za to w meczu o brąz nasi już nie dali szans świetnym Włochom (medal w ostatnim wielkoszlemowym turnieju w Long Beach) Nicolai-Lupo i ten historyczny medal stał się faktem.
Dobrze grali także nasi mistrzowie świata do lat 23 z Mysłowic Kantor i Łosiak. Niewiele im zabrakło do awansu do ćwierćfinału, gdzie trafiliby na Fijałka i Prudla. Przegrali jednak z Niemcami Dollingerem i Windschieifem, z którymi potem wygrali nasi medaliści. Wcześniej Kantor i Łosiak pokonali m. in. trzykrotnych mistrzów Europy Nummerdora i Schuila. Ciut słabiej grali tym razem Kądzioła i Szałankiewicz, którzy z trudem wyszli z grupy, a potem szybko odpadli w starciu z niżej notowanymi Holendrami.
Mistrzami Europy zostali Hiszpanie Herrera i Gavira. Duet świetnie znany, od lat należący do elity beach volleyballa. Grali ostatnio słabo, ale tuż przed ME zasygnalizowali powrót do wielkiej formy, gdyż w Long Beach doszli do finału, gdzie ulegli słynnym Amerykanom Rosenthalowi i Dalhausserowi. W Klagenfurcie byli bezkonkurencyjni.
Pablo Herrera zdobył swój drugi tytuł mistrzowski, gdyż w 2005 r. triumfował w parze z Raulem Mesą. Warto też przypomnieć, że w 2004 r. był wicemistrzem olimpijskim (wtedy grał z Javierem Bosmą) i uznano go wtedy za objawienie beach volleyballa. Po blisko 10 lat wciąż jest w znakomitej formie.
Niespodzianek było sporo. Nawet do ćwierćfinału nie awansowali mistrzowie świata Brouwer i Meeuwsen, bez medali zostali także Erdmann i Matysik równie świetnie grający w MŚ w Starych Jabłonkach. Brak medali dla Niemiec, którzy dominowali w ostatnich latach ME to spore zaskoczenie.
W turnieju pań cieszyli się gospodarze, gdyż siostry Schwaiger po dramatycznym finale pokonały Hiszpanki Lilianę i Baquerizo. Brąz zdobyły Niemki Ludwig i Walkenhorst. Niezły kolejny występ zanotował nasz najlepszy duet Brzostek i Kołosińska. Doszły do najlepszej szesnastki, a awans do ćwierćfinału zamknęły im Rosjanki Ukołowa i Chomiakowa. W sumie miejsce 9-16. to jednak też cenne osiągnięcie.
W sumie te mistrzostwa można uznać za bardzo udane dla naszej siatkówki plażowej nie tylko z racji medalu zdobytego przez Fijałka i Prudla. Widać, że nasze pary z roku na rok są coraz groźniejsze dla tych najlepszych i można mieć nadzieję, że doczekamy się jeszcze większych sukcesów. Cieszy też fakt, że sukcesy jakie odnosimy w młodzieżowych mistrzostwach (choćby na przykładzie pary Kantor-Łosiak) znajdują powoli „przełożenie” na wyniki w seniorskich zawodach, bo te przecież tak naprawdę tylko się liczą.
To jeszcze nie koniec sezonu, przed nami jeszcze kilka kolejnych turniejów cyklu World Grand Prix. Na pewno zapamiętamy go długo. Był w tym roku sukces promocyjny, gdyż chwalono nas za organizację mistrzostw świata w Starych Jabłonkach, a teraz mamy także spory sukces stricte sportowy. Słowa uznania należą się więc naszym najlepszym siatkarzom i czekamy na kolejne medale.
Krzysztof Mecner