Minęły 34 lata...
30. lipca 2010 roku minęły dokładnie 34 lata od pamiętnego nie tylko dla sympatyków siatkówki olimpijskiego finału Polska – ZSRR w Montrealu w 1976 r. To było do dziś jedno z najważniejszych wydarzeń w historii polskiego sportu. W grach zespołowych mistrzostwo olimpijskie zdobyli jeszcze piłkarze Kazimierza Górskiego cztery lata wcześniej w Monachium, ale te sukcesy trudno porównywać. Olimpijski futbol przez lata był sportem, w którym nie mogli grać najlepsi zawodowcy, a od 20 lat przekształcono go niejako w młodzieżowe mistrzostwa świata (do lat 23). Dla piłkarzy dużo większą wartość ma trzecie miejsce zdobyte w Mundialu 1974 r. niż ten olimpijski triumf. Dla siatkarzy montrealskie złoto to wciąż wielka legenda i powód do dumy polskiej siatkówki.
W czasie finału igrzysk miałem 14 lat i wówczas raczej byłem fanem futbolu niż siatkówki. Ale te niesamowite mecze jakie toczyli w środku polskiej nocy (różnica czasu!) podopieczni Huberta Wagnera z Czechosłowacją, Kubą czy Japonią spowodowały, że nie tylko Polska kochała naszych siatkarzy. Na finał z ZSRR czekano z ogromnymi nadziejami. ZSRR w Montrealu gromił rywali prawie w każdej dyscyplinie sportu i chyba też dlatego cały świat ściskał kciuki za polską drużynę narodową. Były też podteksty polityczne. W Polsce zaczynał się kryzys gospodarczy, sam pamiętam jak w czasie montrealskich igrzysk stałem w gigantycznej kolejce po cukier. Ale sukcesy polskich sportowców wszyscy przeżywali, a ten triumf siatkarzy nad ZSRR miał wymiar ponadsportowy.
Rosjan w Polsce nikt wówczas nie lubił, choć to był wynik polityki. Siatkarze z Rosjanami mieli bardzo dobre stosunki, nieraz nawet przyjacielskie. Zresztą po 30 latach w Miliczu zorganizowano taki wspomnieniowy mecz, podczas którego większość uczestników pamiętnego finału po raz kolejny zmierzyła się i na boisku i przy stole. Miałem wówczas okazję porozmawiać z kilkoma rosyjskimi siatkarzami. Byli przesympatyczni i chętnie wracali wspomnieniami do tego montrealskiego meczu, gdzie przecież w IV secie mieli dwa meczbole.
Niestety nie żyją już obaj wielcy szkoleniowcy obu tych wielkich drużyn. Hubert Jerzy Wagner zmarł przed siedmioma laty, niedawno odszedł także Jurij Czesnokow – słynny trener „sbornej”. Nie żyje już nasz słynny rozgrywający Wiesław Gawłowski, który 10 lat temu zginął w tragicznym wypadku samochodowym. Pięć lat temu zmarł także najlepszy wówczas siatkarz reprezentacji ZSRR – Władymir Czernyszow, którego w Polsce zapamiętano z tych autowych kilku ataków w końcówce dramatycznego piątego seta.
Różnie potoczyły się losy uczestników tamtego finału. Po Montrealu ZSRR stworzył chyba najlepszą w swej historii reprezentację, która wygrała igrzyska w Moskwie i mistrzostwa świata 1978 i 1982 r. Wielkie kariery zrobili przede wszystkim Sawin i Zajcew, uznawani za najlepszych w tamtych czasie graczy na świecie. Władymir Kondra został potem uznanym szkoleniowcem z powodzeniem pracując dla reprezentacji Francji i Rosji.
Większość naszych mistrzów szybko powyjeżdżała na zachód Europy, gdzie wielu z nich zrobiło prawdziwą furorę. Kilku z nich jak Skorek, Zarzycki, Sadalski, Bosek czy Karbarz było też niezwykle cenionymi szkoleniowcami.
Przez wiele lat żyliśmy tym montrealskim sukcesem, gdyż wkrótce potem w polskiej siatkówce mieliśmy wielki kryzys. Dopiero w ostatniej dekadzie odzyskujemy pozycję w siatkówce należną naszemu krajowi, jego historii i potencjałowi. Wicemistrzostwo świata w 2006 r. i mistrzostwo Europy przed rokiem spowodowały, że kibice bardziej żyją teraźniejszością, a do dawnych sukcesów wracają rzadziej, gdyż mistrzowie z Montrealu doczekali się następców. Powtórzenie sukcesu z 1976 r. i zdobycie olimpijskiego złota to jednak wciąż tylko marzenie i tym bardziej należy docenić dawnych mistrzów i ich wielki sukces. Pamiętamy o tym i ta pamięć co roku odżywa, zwłaszcza w czasie trwania Memoriału Huberta Wagnera.
Krzysztof Mecner