Na szóstkę
Rozgrywane w Polsce mistrzostwa świata wkraczają w decydującą fazę. W turnieju walczy o mistrzostwo świata jeszcze tylko sześć drużyn. Nasza reprezentacja awansowała do tego ekskluzywnego grona najlepszych sześciu drużyn świata.
Druga faza mistrzostw w przeciwieństwie do pierwszej była dla naszej drużyny niezwykle wyczerpująca zarówno fizycznie jak i mentalnie. Kibice razem z siatkarzami przeżywali prawdziwą huśtawkę nastrojów. Było smutno gdy nasz zespół przegrał z triumfatorem Ligi Światowej ekipą USA, potem wróciła nadzieja po meczu z Włochami, wreszcie przyszedł kluczowy mecz z Iranem. Polska przez dwa i pół seta grała w tym spotkaniu jak natchniona, lecz w pewnym momencie nasz walec się zatrzymał i to co się działo w końcówkach trzeciego i piątego seta mniej odpornych fanów mogło przyprawić o zawał serca. Przed ostatnim meczem z Francją mieliśmy już zapewniony awans, ale walczyliśmy o prymat w grupie. Nie udało się, ale wygrana nad rewelacyjnie grającymi w tym turnieju Francuzami ma swoją wartość.
Mistrzostwa są pełne niespodzianek. Szybko z walki o medale odpadli Włosi, którzy jeszcze w czerwcu w rozgrywkach Ligi Światowej byli w rewelacyjnej formie. Nic nie zdziałała w Polsce mające wysokie notowania drużyna Bułgarii, podobnie jak zawsze niebezpieczna Serbia. Największą sensację jednak mieliśmy w ostatnim dniu turnieju. Amerykanie zaczęli turniej niezbyt ciekawie, ale w drugiej fazie wydawało się, że dochodzą do wielkiej formy. Pokonali Polskę, Serbię, Australię. I gdy wydawało się, że w meczu ze słabo dotąd grającą Argentyną dopełnią formalności przegrali 2:3, co przy innych niekorzystnych dla nich wynikach oznaczało, że wracają do domu. W najlepszej szóstce nie ma więc już dwóch medalistów niedawnych rozgrywek World League.
Sporo emocji dostarczyła też ceremonia losowania grup III fazy, która zadecyduje, które reprezentacje zagrają o medale za tydzień w Katowicach. Chyba wszyscy mieli jedno życzenie - by nie trafić do grupy razem z dwoma siatkarskimi potęgami Rosją i Brazylią. Los bywa jednak złośliwy i „ściany” gospodarzom nie pomogły. Drugą grupę tworzą Niemcy, Iran i Francja. Nie sądzę by przed mistrzostwami ktoś trafnie wytypował, że taki może być skład tej grupy.
W sporcie jednak jest tak, że jeśli chce się wygrywać, trzeba pokonać każdego przeciwnika, a nie liczyć na los szczęścia w losowaniu. Wszyscy zdają sobie sprawę jak ciężkie teraz czeka zadanie podopiecznych Stephane’a Antigi. Brazylia nie przegrała jeszcze spotkania, Rosja uległa jak dotąd tylko podopiecznym Bernardo Rezende. Paradoksalnie jednak gdyby naszym siatkarzom udało się awansować do półfinału, to potem drogę do najwyższych zaszczytów ma zupełnie otwartą.
Brazylijczycy wszystkie dotychczasowe mecze grali w Katowicach. Miałem okazję obserwować ich wszystkie spotkania. Owszem grają pewnie i skutecznie, ale odnosi się wrażenie, że wszyscy się ich boją i stąd w większości przegrywają już przed meczem. A jak pokazali choćby Finowie, gdy ich mocno nacisnąć, to wcale takim monolitem nie są. Choć trzeba przyznać, że grają równo, a taki Lucarelli to dla mnie jedno z największych objawień tego turnieju.
Rosja też chyba daleka jest od poziomu, jaki reprezentowała w 2012 i 2013 r. Mocno przetrzebiona kontuzjami, gra na razie mało przekonująco. Pokonaliśmy zresztą zespół trenera Woronkowa w Memoriale Wagnera w Krakowie. Nie ma więc co rozpaczać po nieszczęśliwym losowaniu. Trzeba spróbować dobrać się do skóry faworytom. Jeden z zaprzyjaźnionych dziennikarzy od jakiegoś czasu typuje, że finał będzie… Polska – Iran. I wcale nie jest to takie zupełnie nierealne.
Druga grupa wydaje się o wiele słabsza, ale przecież te wszystkie dotychczasowe zwycięstwa Francuzów to nie przypadek. Niemcy mieli masę problemów z Kanadą, ale wyszli z nich obronną ręką. Iran, który po porażce z Polską już w zasadzie żegnał się z turniejem i pozostał w nim po sensacyjnej wygranej Argentyny z USA, też teraz może być jeszcze groźniejszy.
Z niecierpliwością czekamy na kolejne mecze. Na razie jesteśmy w „szóstce”, co przed mistrzostwami określano jako pułap możliwości naszej drużyny. Po tym co się jednak dzieje na mistrzostwach chciałoby się jednak czegoś więcej.
Krzysztof Mecner