Nie tak miało być
Polscy siatkarze nie przywiozą jednak medalu z Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Przegrali mecz ćwierćfinałowy z Rosją i zamiast walczyć o medale w najważniejszej imprezie sportowej świata muszą wracać do domu. Podobnie było na dwóch poprzednich igrzyskach, gdy nasza kadra kończyła start w olimpijskich turniejach na tym samym etapie. W Atenach zagrodziła nam drogę Brazylia, w Pekinie Włosi, teraz Rosjanie. Chyba jednak po tamtych igrzyskach nie było tak wielkiego niedosytu jak teraz. To przecież Polska była uważana za wielkiego faworyta, po tym jak w wielkim stylu wygrała Ligę Światową.
Każdy turniej rządzi się swoimi prawami, a w tym coś się zacięło w tak świetnie funkcjonującej drużynie Andrei Anastasiego. Po pierwszym kapitalnym meczu z Włochami, byłem przekonany, że Polska otworzy sobie drogę do II fazy turnieju na pierwszym miejscu, a to pozwoli w tej fazie uniknąć gry z którąś z tych największych drużyn. Już jednak porażka z Bułgarią była sygnałem ostrzegawczym. Potem los zdawał nam się sprzyjać, gdy wystarczyło wygrać z Australią by grać z Niemcami, a nie ze „sborną”. Oglądałem mecz Niemców z Bułgarami i serce mi się kroiło, że nie trafiliśmy na ten zespół. Sami jednak sobie jesteśmy winni, bo przecież wszystko było w naszych rękach.
O porażkę z Rosją trudno mieć nawet pretensje. Rywale grali fantastycznie, a jak tak grają to żadna drużyna na świecie nie ma z nią szans. Dawno nie widziałem tak fantastycznie grających Rosjan w obronie, co zawsze było ich najsłabszą stroną. A pozostałe elementy gry mieli jak zwykle na najwyższym poziomie.
Przekleństwem Rosjan są zawsze decydujące mecze. Często tracą głowę w półfinale czy finale jak to wielokrotnie bywało w przeszłości. Na wczesnym etapie pokonać ich trudno. Pewnie wiedział o tym Andrea Anastasi, który dostał prawdziwej furii w meczu z Australią. Warto przypomnieć mistrzostwa Europy, gdzie nasza drużyna przegrała ze Słowacją właśnie po ty, by uniknąć trafienia na Rosję w ćwierćfinale. Pokonaliśmy ich w meczu o brązowy medal, ale byli wtedy rozbici, gdy nie wytrzymali napięcia w półfinale z Serbią. Stąd ten nieszczęsny mecz z Australią będzie się pewnie naszym siatkarzom jeszcze długo śnił po nocach.
Mieli dorównać wielkiej drużynie Huberta Wagnera, ale znów na nadziejach się skończyło. W Montrealu nasz zespół wygrał z drużyną z ZSRR wielki finał. W 20 lat po tym wydarzeniu robiłem dla „Sportu” wielki artykuł przypominający okoliczności tamtych wydarzeń. Pamiętam jak Wagner mówił mi, że najważniejszy w tych igrzyskach był mecz z Kubą. Wygrana z tym zespołem po nadramatyczniejszym meczu w historii polskiej siatkówki pozwoliła nam trafić na ZSRR dopiero w finale. „W półfinale nie dalibyśmy im rady, ale finał wyzwolił w moich siatkarzach dodatkowe siły i motywację, a ZSRR pękł gdy ktoś stawił mu opór” – opowiadał. Tamci siatkarze zrobili jednak to, co obecne pokolenie zrobić nie potrafiło.
Wszystkim jest smutno, choć mamy zespół światowej klasy, który z czterech ostatnich wielkich imprez wracał z medalami. Zapewne w kolejnych mistrzostwach Europy i świata czy też Lidze Światowej nasza drużyna znów będzie walczyć o najwyższe cele. Igrzyska Olimpijskie to jednak impreza wyjątkowa w swoim rodzaju i na kolejną szansę trzeba będzie czekać długie cztery lata. To szmat czasu i zapewne dla kilku siatkarzy była to ostatnia szansa na olimpijski medal. Zresztą kto wie, co będzie za cztery lata, układ sił może się przecież zmienić a drugiej tak wielkiej szansy może już przecież nie być. To boli.
Dużo wyżej trzeba ocenić start plażowego duetu Fijałek-Prudel. Tak jak siatkarze halowi zajęli piąte miejsce, ale byli dużo bliżej by grać w strefie medalowej. Mieli przecież meczbola i gdyby szczęście im dopisało pewnie zdobyliby medal. Było tak blisko, więc też trudno czuć radość ze znakomitego występu. Nie są więc to szczęśliwe igrzyska, zresztą nie tylko dla siatkarzy, ale całej polskiej reprezentacji olimpijskiej. Pozostaje nam zazdrościć innym sukcesów, a występy dokładnie przeanalizować i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Żal jednak będzie nam długo towarzyszył. To nie tak miało być….
Krzysztof Mecner