Nie tak miało być
Chyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Nasza siatkarska reprezentacja przegrała dwa kolejne mecze w Lidze Światowej i mocno ograniczyła swe szanse gry w turnieju finałowym w Argentynie. Po dwóch przegranych z Brazylią wszyscy liczyliśmy na wygrane z Francuzami, ale zakończyło się na dwóch pięciosetowych przegranych i skromnych dwóch punktach przywiezionych z Francji. Szkoda zwłaszcza tego pierwszego meczu, gdzie nasz zespół miał w czwartym secie dużą przewagę i wydawało się, że spokojnie wygra mecz 3:1. Stało się inaczej i wśród kibiców w kraju widać duże rozgoryczenie.
Polska broni złotego medalu, ale jak na razie jest jedyną obok Kuby (zresztą też medalisty poprzedniej edycji) drużyną, która nie ma jeszcze w tym roku wygranej na koncie. Do prowadzących w tabeli Brazylijczyków i Bułgarów mamy aż 8 punktów straty. Oczywiście w sporcie wszystko jest możliwe i jeśli w kolejnych meczach będziemy wysoko wygrywać jeszcze miejsce w premiowanej dwójce jest w naszym zasięgu, ale rywale prezentują się w tym momencie dużo korzystniej i odrobić tak duże straty będzie szalenie trudno. Tym bardziej, że fazę interkontynentalną będziemy kończyć wyjazdowymi spotkaniami z Bułgarią, która od igrzysk prezentuje się świetnie i nie dała w miniony weekend wielkich szans Argentynie. A aspiracje mają przecież także wicemistrzowie sprzed roku Amerykanie, którzy w ten weekend pauzowali.
Po czterech meczach trudno więc o wielki optymizm, ale też nie ma co rozdzierać szat. Andrea Anastasi słynie z tego, że jego drużyny grają równo przez cały sezon, a nie szykuje drużyny na jedną wybraną imprezę. Więc trochę poczekajmy z wnioskami, bo być może to efekt psychologiczny. Siatkarzom brak „zimnych głów” gdyż po przegranych z Brazylią musieli szybko szukać zgubionych wcześniej punktów. Być może jeden dobry mecz spowoduje „odblokowanie” i będziemy grać tak jak przed rokiem.
Teraz przed Polską dwa mecze u siebie z gospodarzami turnieju finałowego – Argentyńczykami. Argentyna na razie też raczej prezentuje się słabo, ale mając zapewnioną grę w finale przecież nie musi w tej fazie być w szczytowej formie. Dwie wygrane nad Argentyną być może wróciłyby wiarę w możliwości naszej drużyny narodowej. Skład jest przecież niemal identyczny jak rok temu, ale gra jednak sporo się różni. Co rzuca się w oczy, brak tej pewności siebie w grze naszych reprezentantów, która przed rokiem była widoczna w każdym ze spotkań. Być może to co stało się na igrzyskach w Londynie jeszcze siedzi „w głowach” i tej pewności w grze i wiary we własne umiejętności brakuje.
Bliscy gry w turnieju finałowym są natomiast Rosjanie i Włosi. Walczący z nimi o premiowane miejsca Serbowie przegrali jeden mecz z Iranem, co może być dla nich bolesne. Prowadzący Iran Julio Velasco znów przypomniał o sobie, pokazując jakim jest doskonałym fachowcem. A Anastasi to przecież jego były podopieczny w kadrze Italii, już wówczas szykowany przez Velasco na swojego następcę. Dlatego wiara w Anastasiego wciąż jest w Polsce ogromna.
W grupie słabszej na czoło wyszła Holandia, która jak się wydaje ma wielką szansę po latach przerwy znów zagrać w finałowym turnieju. Sytuacja w grupie C jest jednak mocno skomplikowana, a podopieczni Edwina Benne mają tylko punkt przewagi nad Kanadą, a Finlandia też pewnie ostatniego słowa nie powiedziała.
Kolejny weekend World League zapowiada się niezwykle ciekawe. W naszej grupie dojdzie do konfrontacji Bułgarii i USA, a więc drużyn które obok Brazylii zgromadziły dotąd najwięcej punktów. Wyniki tych spotkań mogą mieć ogromne znaczenie dla Polski. Jeśli np. Bulgaria wygra 2 mecze za trzy punkty, dogonić ich będzie już raczej nie sposób. Ale to Amerykanie są gospodarzami, a u siebie są zawsze szalenie groźni. My jednak musimy przede wszystkim patrzeć na siebie. Szanse wciąż jakieś są i w meczach z Argentyną liczymy nie tylko na zwycięstwa ale też na wyraźną poprawę jakości gry. Bo na razie zbyt wielu powodów do radości siatkarze nam nie dali. To nie tak miało być.
Krzysztof Mecner