Nie tak miało być!
Finał Pucharu Konfederacji w Kędzierzynie-Koźlu między ZAKSĄ i słynnym Sisleyem Treviso wywołał gigantyczne zainteresowanie, a bilety rozeszły się jak przysłowiowe świeże bułeczki. Wydawało się, że ZAKSA zdobędzie to jakże cenne trofeum. Wygrała przecież pierwszy mecz we Włoszech 3:2, co postawiło ją w komfortowej sytuacji. Niestety ten mecz nie ułożył się po myśli polskich kibiców. ZAKSA wygrała tylko pierwszego seta, potem wyraźnie lepsi byli włoscy zawodnicy. Wygrali też tego osławionego „złotego seta” i tym samym wydarli z rąk polskiej drużyny ten prestiżowy puchar. Wielka szkoda.
Krzysztof Stelmach powiedział na pomeczowej konferencji prasowej, że dopiero za dwa dni, gdy opadną emocje, dotrze do jego drużyny, że w tym prestiżowym pucharze zdobyła jednak srebrny medal. Zabrakło jednak tak niewiele, że trudno nie czuć niedosytu. ZAKSA nie miała jednak szczęścia. Nie mógł zagrać przecież w tym meczu Patryk Czarnowski, Sebastian Świderski dopiero dochodzi do siebie po ciężkiej kontuzji, a w dniu meczu jeszcze kłopoty miał Tine Urnaut, z którego też w zasadzie wielkiego pożytku w tej sytuacji trener w tym decydującym meczu nie miał. Gdyby wszyscy byli zdrowi i w pełni sił być może ten finałowy mecz miałby inny przebieg, a tak, zamiast drugiego w historii europejskiego pucharu dla polskiej drużyny, Sisley Treviso powiększył i tak swoją niewiarygodną kolekcję pucharowych trofeów.
Sisley stanął na drodze w półfinale także Asseco Resovii, więc puchar wywalczyła ta drużyna jak najbardziej zasłużenie. Obie polskie drużyny grające w tegorocznej edycji Pucharu CEV zasłużyły jednak na słowa uznania. Nie da się ukryć, że postęp jest widoczny. Z roku na rok nasze drużyny dochodzą na coraz wyższe szczeble pucharowych zmagań i już teraz można było usłyszeć, że za rok ponownie zaatakują. Tym razem „złoty set” nie sprzyjał polskiej drużynie. Prezes Kazimierz Pietrzyk słusznie zauważył, że zadecydował jego początek, gdzie Włosi odskoczyli na kilka punktów i nie wypuścili już swej szansy z rąk.
Mieliśmy jednak po raz kolejny wielkie święto siatkówki w Polsce. Na meczu byli trenerzy naszej kadry Andrea Anastasi i Andrea Gardini, było wielu innych znaczących gości, a hala wypełniła się do ostatniego miejsca. Zabrakło jednak nam tej kropki nad i.
O sukces w pucharach nie jest łatwo, ale mimo wszystko ten sezon zmagań o europejskie trofea, choć to kosztowna „zabawa”, trzeba uznać za bardzo udany dla naszych zespołów. Gdyby jak w poprzednich latach rozgrywano turnieje finałowe, to z 10 drużyn polskich, jakie wystartowały w nich, aż cztery by grały w decydującej rozgrywce, a coś takiego nigdy w pucharowych zmaganiach się nie zdarzyło. To powód do zadowolenia i potwierdzenie siły polskiej siatkówki. Dwa kolejne, czyli Skra i Muszynianka, też były bliskie awansu do najlepszej czwórki. Wciąż brakuje nam jednak tego najcenniejszego sukcesu.
Pucharowych emocji to jeszcze przecież nie koniec. O finał Pucharu CEV kobiet walczyć będą także siatkarki z Dąbrowy Górniczej i wcale nie są bez szans. A pod koniec miesiąca o najcenniejszy Puchar, czyli prymat w prestiżowej Lidze Mistrzów, będą walczyć siatkarze Jastrzębskiego Węgla. Oczywiście podopieczni Lorenzo Bernardiego nie będą w tym finale faworytami. W sporcie jednak nie ma rzeczy niemożliwych, różne sytuacje się zdarzają, a śląski zespół na pewno będzie walczyć o każdą piłkę. Można wygrać nawet w pozornie bardzo trudnej sytuacji, jak to pokazał w Kędzierzynie-Koźlu Sisley Treviso.
Gdy opadły już meczowe emocje i przyszedł czas refleksji w Kędzierzynie cieszono się z miejsca w tym finale. ZAKSA przecież po ośmiu latach przerwy znów pokazała się z kapitalnej strony w Europie, a zwycięstwa w poprzedniej rundzie sprawiły fanom tej drużyny wiele radości. I sądzić należy, że także w kolejnych latach ten zespół może sprawiać znów polskim kibicom wiele radości. Mimo, że nie tak się to wszystko skończyło jak wszyscy liczyliśmy i tak tej drużynie za występ w Pucharze CEV należą się wielkie brawa.
Krzysztof Mecner