Niespełnione marzenia
Wszyscy kibice siatkówki z wielkimi nadziejami czekali na występ dwóch polskich drużyn w turnieju finałowym Ligi Mistrzów w Berlinie. Po cichu liczyliśmy, że Asseco Resovia lub Skra Bełchatów zdobędą najcenniejsze trofeum w klubowej siatkówce w Europie. Na zdobycie tego trofeum czekamy już 37 lat, bo tyle czasu upłynęło od zdobycia Pucharu Europy przez Płomień Sosnowiec. Niestety na liście triumfatorów tych rozgrywek nadal widnieje nazwa tylko jednego polskiego klubu.
Kibice obu polskich drużyn z wielkim zaciekawieniem czekali na „polski półfinał” Ligi Mistrzów, który zdarzył się przecież pierwszy raz w historii. Szanse dwóch najlepszych polskich drużyn oceniano po równo, chociaż w ostatnich tygodniach Resovia prezentowała się lepiej, a Skra – co widać choćby było po jej grze w półfinale mistrzostw Polski z Lotosem Treflem – ma obecnie kryzys formy. Mecz pewnie wygrała Resovia i to właśnie rzeszowski zespół stanął przed wielką szansą zdobycia głównego trofeum.
Zenit Kazań to bogaty klub, uważany zresztą za faworyta tegorocznej edycji. Rosyjski klub ma w składzie przecież same wielkie gwiazdy światowej i rosyjskiej siatkówki. Pieniędzmi jednak turniejów się nie wygrywa, stąd liczyliśmy, że też przecież mająca silny skład Resovia stawi czoła faworytowi. Ten finał był dość wyrównany, ale ostatecznie bardzo pewne zwycięstwo odnieśli Rosjanie. Skra w ogóle wróci do domu z pustymi rękami, bo przegrała także mecz o brązowy medal z gospodarzami. Wlazły i jego koledzy mieli w tym spotkaniu nawet meczbole, ale znów w decydujących momentach skuteczniejsi okazali się siatkarze niemieckiej drużyny. Dla Skry to czwarte miejsce to z pewnością spore rozczarowanie. W fazie grupowej mistrz Polski prezentował się znakomicie, ale z różnych powodów (głównym z pewnością były kontuzje i choroby czołowych graczy) w decydującej fazie rozgrywek prezentował się słabiej.
Resovia mimo wszystko odniosła jeden z największych sukcesów w historii klubu. A mogła odnieść największy. Znów nasuwają się analogie z przeszłości. W 1973 r. Resovia zdobyła w PEMK drugie miejsce i wtedy był to największy w historii polski wyczyn w europejskich pucharach. Ta słynna wtedy drużyna (z Gościniakiem, Karbarzem, Bebelem, Suchem czy Jasiukiewiczem) przegrała wtedy też z rosyjską (a w zasadzie z ZSRR) drużyną CSKA Moskwa. Po 42 latach rzeszowscy kibice znów przeżywali podobne emocje, ale niestety tak jak wtedy, tak i teraz rosyjskiej potęgi skruszyć się nie udało.
Trener Andrzej Kowal stwierdził po finale, że taki wynik przed rozgrywkami brałby „w ciemno”. Bo to oczywiście wielki sukces rzeszowskiego klubu i PlusLigi. Po drodze przecież trzeba wygrać tyle trudnych spotkań, by w ogóle znaleźć się w tym wielkim finale. Resovia to zadanie wypełniła, zabrakło nam jednak tej małej kropki nad i. Taka szansa gry o najważniejsze trofeum zdarza się bardzo rzadko (polski klub po raz czwarty stanął przed taką szansą) i szybko się może nie powtórzyć. Dlatego zapewne ten mały niedosyt pozostaje.
W sumie jednak start w Lidze Mistrzów polskich drużyn na pewno wypadł znakomicie. Mieliśmy przecież dwie drużyny w turnieju finałowym, trzecia - Jastrzębski Węgiel - też dotarła do fazy play off. To świadczy o sile PlusLigi i jej reprezentantów. Z roku na rok ta siła polskiej klubowej siatkówki jednak rośnie i jestem przekonany, że w końcu dopniemy swego i po raz drugi ten najcenniejszy puchar zdobędziemy. Za rok będzie przecież kolejna szansa.
W tym pozostały nam jeszcze nadzieje w innych pucharach. Przed szansą wygrania Ligi Mistrzów staną przecież także siatkarki Chemika Police, choć mimo wszystko ich szanse oceniano cały czas niżej niż męskich drużyn. Z drugiej strony Chemik będzie grał u siebie i doping polskiej publiczności będzie wspierał nasze zawodniczki. Będą więc kolejne wielkie emocje i kolejne szanse.
Resovię i Skrę czekają za to w najbliższych tygodniach krajowe wyzwania. Obie przecież wciąż walczą o mistrzostwo Polski i Puchar Polski. Być może więc dojdzie jeszcze do rewanżu za ten „polski półfinał w Europie”.
Krzysztof Mecner