OGIEŃ, SZCZĘŚCIE I ZAGADKA
ZDANIEM WETERANA
OGIEŃ, SZCZĘŚCIE I ZAGADKA
ZAPŁONĄŁ ogień entuzjazmu i trudno się dziwić. Nie na co dzień zdobywa się złote medale. Podczepiają się pod nie teraz różne osoby, wyczyniają różne cyrki, jak ten z zaproszeniem siatkarzy do prezydenta. Nie darzę szczególną sympatią Lecha Kaczyńskiego, ale szanuję urząd prezydenta Rzeczypospolitej. Nie prezydent się w tej sprawie kompromitował, ani siatkarze, kto – niech to oceni rozsądna opinia publiczna. Mnie po prostu żal, że takim zamieszaniem odwracano uwagę od tego co najważniejsze – święta siatkówki, zasług siatkarzy, wspomnienia ich gry w decydujących dwóch meczach, gry naprawdę wiele wartej. Na szczęście po mistrzostwach wypowiadali się nie tylko politycy i działacze, dano głos, i to - bardzo dobrze – w dużej dawce w nośnej TV samym bohaterom. Przedstawili się szerokiej publiczności na ekranach znakomicie. Na przykład przyjemnie było słuchać inteligentnych, rozsądnych, często dowcipnych (czasem urokliwych – mam na myśli to „kurczę”) słów Piotrka Gruszki w rozmowie z Moniką Olejnik czy Michała Bąkiewicza i Pawła Zagumnego w audycji „Teraz my”. Te publiczne występy naszych reprezentantów to też była świetna propaganda siatkówki, przyćmiewająca owe nieszczęsne ”spektakle” jakie się wokół mistrzów Europy działy. A propos Pawła. Zagumny, który do rozmownych nie należy, mówił tym razem sporo, z godną uznania wszechstronną opinią w ocenie sukcesu, na który, jego zdaniem, złożyły się m.in. talenty, ciężka praca, duch w drużynie Castellaniego, drużynie, która była zespołem w najlepszym tego słowa znaczeniu, no i element szczęścia, tak potrzebnego w tej trudnej grze. Niektórzy internauci krytykowali dziennikarskie enuncjacje, w których występowały zdania, że szczęście też pomogło. Ja również o szczęściu wspominałem, tym większe moje zadowolenie, że Paweł też zaliczył je do składników sukcesu.
Prawda jest przecież taka, że do ME startowała stawka najczęściej równych sobie przeciwników. Bo np. u jednych siła ataku czy bloku była znacząco większa niż choćby odporność mentalna i to ów zespół równoważyło z drużyną nie mającej może takiej mocy przy siatce, większą jednak moc ducha. Takie porównania można snuć dalej, wniosek jest oczywisty. Wszyscy chcą wygrać, szukają na to najlepszych sposobów, to że dziś zwycięży zasłużenie jakiś zespół nie znaczy, iż zdobył już monopol na sukcesy. Czasem decydują detale i właśnie szczęście. Tym bardziej – jak podkreślał m.in. „Guma” i inni nasi mistrzowie – nie wolno ani na moment spocząć na laurach.
O tej stawce zespołów mniej więcej to samo można powiedzieć w wypadku drużyn kobiecych, niebawem też startujących w mistrzostwach Europy. Przyznaję, że z różnych powodów za wiele meczów naszych pań i siatkarek zagranicznych w lidze, pucharach i reprezentacji nie oglądałem, nie mam więc takiego rozeznania, jak na przykład mój młody kolega, jeszcze z „PS”, Rafał Bała, jeden z poważniejszych wśród braci dziennikarskiej znawców przedmiotu jeśli chodzi o siatkarki. On też uważa, że brak jest obecnie tak zdecydowanych faworytek jak kiedyś Rosjanki (czy raczej zespół ZSRR) oraz Włoszki. Dziś i te zespoły wymienia się w gronie potencjalnie najsilniejszych dodając do tego m.in. z naszej grupy A – Holenderki, po zmianach w pewnym okresie utrzymujące jednak stabilny, silny skład czy młode Serbki z grupy D. Ale niespodzianki, nawet duże, są zdolne sprawić także inne zespoły, zasłużyć na miano „czarnego konia”. Jak zwykle w prognozy bawić się nie będę. Powiem tyle, że nasz, polski zespół, tworzony był, podobnie jak drużyna siatkarzy, w jakimś stopniu na nowo. Po odejściu takich siatkarek jak np. Glinka czy Liktoras, kontuzji „Skowronka”, rezygnacji Świeniewicz a przede wszystkim fatalnym zamieszaniu jakie wprowadził w poprzednim sezonie Bonita (fachowiec, lecz jako człowiek – powiedzmy delikatnie - trudny i nieprzewidywalny), trzeba było prawie budować od podstaw. W tej sytuacji najlepszym kandydatem na doraźne, szybkie zajęcie się sprawą, był – moim zdaniem (chyba pierwszy o tym napisałem) Jurek Matlak. Trener starszej szkoły, może tak nie goniący za nowinkami, ale mający znakomite rozeznanie w naszym siatkarskim rynku, niewątpliwie fachowe umiejętności no i to – co nazywamy trenerskim nosem. Drużyna robiła z miesiąca na miesiąc postępy, Joanna Kaczor wypłynęła w górę na newralgicznej a osieroconej po kontuzji „Skwronka” pozycji atakującej. Może Natalia Bamber, dając jej dobre zmiany, pozwoli kochanego Kaczorka jak to się brzydko mówi - nie zajechać. W sumie mamy, jak mi się zdaje, drużynę chyba nie takich lotów, jak te sławne Złotka Niemczyka, ale solidną, na dobrym średnim poziomie no i jeszcze występującą w ME przecież przed własną, znakomitą publicznością. Jeśli zagra zespół Matlaka na maksa, z duchem walki, entuzjazmem no i psychiczną odpornością, zadziała też m.in. jego groźna broń – zagrywka, to wysoko może zajść w tych ME 09. Wiele zależeć będzie też oczywiście od dyspozycji przeciwniczek, dyspozycji danego dnia, kondycji, przygotowania. Sprawa otwarta, pewny jestem natomiast tego co już jest stereotypem w zapowiedziach imprez w takiej stawce – będą prawdopodobnie nawet wielkie niespodzianki i emocje. Te ostatnie na bank! Drużynie natomiast mego od lat bliskiego znajomego, Jurka Matlaka, uroczym siatkarkom, ogromnie przez wszystkich polskich kibiców lubianym, ba kochanym, nie życzę powodzenia, by nie zapeszyć.
X X X
SYGNALIZUJĘ tylko inne sprawy. Mistrzostwa się skończą, potem siatkarze mają poważną międzynarodową imprezę no i wreszcie wystartują ligi. Nie wiem jak kobieca, lecz męska musi być poważnie, jeśli chodzi o terminy, zmodyfikowana. Jest już zatwierdzony projekt (przełożenie kilku terminów, przedłużenie ligi o trzy tygodnie).
Jak myślę najłatwiej byłoby zmniejszyć liczbę startujących i tym samym skrócić cały cykl. Teoretycznie były na to szanse, bo niektóre kluby nie spełniają wymogów jeśli chodzi o wymiary sal. Ustanowiono tu mocne kryteria. Niestety, jak zwykle w Polsce, prawo bywa ostre, ale pod różnymi pretekstami nie respektowane. Po co więc ogłaszać i ubierać w formę oficjalną takie projekty, jeśli jakby z góry wiadomo, że się ich nie będzie przestrzegać i poszuka się obejścia lub jakiejś formy amnestii (vide sprawa dwóch I-ligowców). Bardzo mi się ta niekonsekwencja nie podoba - zwracam się do wodza PlusLigi – Artura Popki i innych prominentów. Nawiasem mówiąc Popko jest jednym z bardziej rozsądnych, energicznych działaczy. Choć oponenci – ich prawo – mają mu to i owo do zarzucenia, ja wierzę właśnie w ten jego rozsądek. A więc i w to, że się do przełamania tego fatalnego zwyczaju stanowienia nierealnego prawa w końcu kiedyś przyczyni. Na razie na sprawę patrzę jednak bardzo sceptycznie; znowu zagramy w kurnikach. PlusLiga wystąpi w pełnym składzie a z kalendarzem urwanie głowy już ma zaś pioruny za terminy jakie by one nie były będzie zbierać nieszczęsny Główny Komisarz.
Rozpisałem się, przepraszam, do widzenia.
Janusz Nowożeniuk