Pamiętne kwalifikacje w drodze na igrzyska
Na początku lat 90-tych ubiegłego stulecia FIVB dokonała bardzo istotnych zmian w zasadach kwalifikacji do igrzysk olimpijskich. Pozbawiono kwalifikacji mistrza świata, mistrzów kontynentów, a także obrońców olimpijskiego złota. Zastąpiono je szeregiem turniejów kwalifikacyjnych, które miały dodatkowo promować siatkówkę w świecie. Jednak z biegiem lat ten system został coraz bardziej krytykowany i obecnie CEV zapowiada, że będzie walczyć by do igrzysk w 2020 roku te kwalifikacje uległy zmianom i np. mistrz Europy wywalczył sobie automatyczną przepustkę.
Siatkówka jest jedynym sportem drużynowym, gdzie mistrz świata czy Europy nie może być pewnym gry w igrzyskach. Warto przypomnieć, że np. w 1999 roku mistrzem Europy zostały nasze koszykarki, które zapewniły sobie tym samym grę w igrzyskach w Sydney, a gdy w 2003 r. mistrzem Europy zostały siatkarki na igrzyska nie pojechały (przegrały turniej kwalifikacyjny w 2004).
Na początku stycznia czekają nas kolejne emocje związane z walką w olimpijskich kwalifikacjach obu naszych reprezentacji. Trzeba przyznać, że te kwalifikacje zawsze dostarczają jednak wielkich emocji i na długo pozostają potem w pamięci. Osobiście też mam z kilkoma takimi turniejami wspaniałe wspomnienia. W 1992 r. pojechałem z polską ekipą do Rotterdamu, gdzie walczyła o igrzyska w Barcelonie. Reprezentacji Polski prowadzonej przez Zbigniewa Zarzyckiego żadnych szans nie dawano, bo musieli walczyć m. in. z fantastyczną wtedy Holandią i Bułgarią. Polska grała jednak kapitalnie przypominając o dawnej sile. Holendrów rozgromiła 3:0, Bułgarię 3:2, pokonała też innych rywali. Dziwny system (nie stosowany w trwających równolegle innych turniejach), kazał nam grać jednak dodatkowy finałowy mecz z gospodarzami, który przy pomocy nieuczciwych sędziów Holendrzy jednak wygrali (a potem zostali wicemistrzem olimpijskim).
Cztery lata później Polska bardzo szczęśliwie dostała się do olimpijskich kwalifikacji (na skutek wycofania się drużyny z Afryki). Też wydawało się, że szans wielkich nie ma. Kadra Wiktora Kreboka przegrywała w kluczowym spotkaniu z Grecją 9:13 w tie-breaku, ale potem przyszła pamiętna seria punktów i niespodziewany dla wszystkich olimpijski awans. W 2000 r. w Katowicach też było dramatycznie. Kadra Ireneusza Mazura przegrywała 1:2 z Jugosławią (przyszłym mistrzem olimpijskim), ale w kolejnym secie prowadziła 23:17. Jednak przegrała i straciła olimpijskie szanse. Powetowaliśmy sobie to jednak cztery lata później w Porto, gdy drużynę narodową prowadzili Stanisław Gościniak i Igor Prielożny. W meczu z Portugalią też przegrywaliśmy w tie-breaku 7:11, lecz ostatecznie wygraliśmy i pojechaliśmy do Aten. W 2008 r. po raz kolejny wygraliśmy turniej w Porto (trenerem był Raul Lozano), a do igrzysk w Londynie zakwalifikowaliśmy się z Pucharu Świata.
Teraz naszym siatkarzom awansu olimpijskiego nie dał ani tytuł mistrza świata, ani medal w Pucharze Świata, który jeszcze cztery lata temu zapewniał olimpijski start. Trzeba więc walczyć dalej, ale czekamy na te kwalifikacje z dużym spokojem, bo nasza reprezentacja zna przecież swoją moc. Wszyscy są rozgoryczeni, że mimo tylu osiągnięć awansu na igrzyska wciąż nie ma. Z regulaminami jednak nie ma co dyskutować. Trzeba po prostu wykorzystać kolejną okazję, pokonać rywali i zapewnić sobie start w Rio.
Trudniej z pewnością będzie siatkarkom, które od 1968 r. zakwalifikowały się do igrzysk tylko raz – w 2008 roku. Pamiętam europejski turniej kwalifikacyjny w Halle w 2008 roku, też rozgrywany w styczniu. Polki (prowadził je wtedy Marco Bonitta) grały w turnieju rewelacyjnie, dochodząc do finałowego meczu. W nim stoczyły heroiczny bój z Rosjankami przegrywając go jednak w tie-breaku. Postawa w Halle zapewniła jednak grę w turnieju światowym, gdzie o awans jest zawsze nieco łatwiej i kolejną szansę Polki już wykorzystały.