Passa trwa
Trwa znakomita passa naszej narodowej reprezentacji. Po wygraniu Ligi Światowej, nasza drużyna w równie znakomitym stylu wygrała także Memoriał Huberta Wagnera nie dając szans drużynom Iranu, Niemiec i Argentyny. Do igrzysk w Londynie zostało zaledwie kilka dni. Ta forma musi cieszyć i stawia drużynę Andrei Anastasiego w gronie wielkich faworytów olimpijskiego turnieju. Polska w tym roku przegrała zaledwie dwa mecze. Pierwszy na początku Ligi Światowej z Finlandią i mecz w Brazylii z mistrzami świata. Od tego drugiego spotkania nasz zespół kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa. Analogie z legendarną drużyną Huberta Wagnera nasuwają się same.
Zespół Wagnera jechał na igrzyska w 1976 r. też w roli jednego z wielkich faworytów, był przecież w tym czasie aktualnym mistrzem świata. Wyżej jednak oceniano szanse drużyny ZSRR, która w 1975 r. pokonała naszą drużynę w mistrzostwach Europy. Wygrała też z Polską na krótko przed igrzyskami towarzyski mecz w Moskwie. Jak wspominał nasz legendarny trener brakowało mu jednak trochę spotkań z bardzo silnymi rywalami w okresie przygotowawczym. Wówczas przecież nie było Ligi Światowej czy innych komercyjnych rozgrywek. Stąd w pierwszych meczach turnieju olimpijskiego polska drużyna grała nierówno, traciła wiele setów. Siłą drużyny Wagnera był jednak niesamowity charakter. Tej drużyny po prostu nie można było złamać. Wagner przeszedł też do legendy dlatego, że nie bał się mówić o swoich oczekiwaniach. Przed Montrealem zapowiadał złoto i słowa dotrzymał. Pamięć najwybitniejszego polskiego szkoleniowca obecni reprezentanci uczcili w wielkim stylu. I są na dobrej drodze by powtórzyć osiągnięcia legendarnego zespołu Wagnera.
Anastasi złota nie zapowiada, ale chwali nasz zespół uważając iż przed igrzyskami gra tak jak w tym czasie powinien. Przed rokiem w Memoriale Wagnera kadra przegrywała sromotnie, a na trenera sypały się słowa krytyki. Jednak na mistrzostwach Europy kadra grała o niebo lepiej i wróciła do domu z medalem. Po roku pracy włoskiego szkoleniowca widać jedną zmianę. Nasz zespół jest pewny swojej siły i to nas się boją wszyscy rywale, a nie my ich. I ta pewność siebie może być największym atutem naszej reprezentacji w olimpijskim turnieju.
W tym roku pokonaliśmy wielu faworytów igrzysk: Brazylię, USA, Niemców, Argentynę, Bułgarię. Włochów ograliśmy na Pucharze Świata. Z wielkich faworytów pozostaje jeszcze Rosja. Pokonaliśmy ją w mistrzostwach Europy, przegraliśmy z tym zespołem w Pucharze Świata. Rosja ma ogromny potencjał, ale po tej drużynie nigdy nie wiadomo czego się spodziewać. W tym roku wydaje się grać gorzej, ale ich szkoleniowiec nie ukrywa, że szykuje formę drużyny na olimpijski turniej. Gdyby finał olimpijskiego turnieju był Polska – Rosja, byłaby to kolejna analogia z zespołem Wagnera, który z Rosjanami toczył te swoje niezapomniane boje.
Turniej olimpijski jest jednak specyficzny. Jeden moment słabości może kosztować wszystko. Od lat najważniejszy w tego typu turniejach jest mecz ćwierćfinałowy. W 1992 r. w Barcelonie Włosi wydawali się murowanym faworytem (grał w ich drużynie wtedy nasz drugi trener Andrea Gardini). A jednak zespół, który przed igrzyskami wszystko wygrywał przegrał w Barcelonie ćwierćfinał z Holandią i wrócił do domu z pustymi rękami. A jak sami Włosi mówią była to ich najlepsza reprezentacja w historii. To była zresztą największa porażka szkoleniowa Julio Velasco z czasów jego pracy z włoską kadrą. Velasco był na Memoriale Wagnera w roli trenera Egiptu. A Włosi mimo wielkich sukcesów na mistrzostwach świata, Europy, Lidze Światowej nigdy olimpijskiego złota nie zdobyli.
Dlatego trzeba być ostrożnym w „podbijaniu bębenka” bo w sporcie zdarzają się różne historie i nie sposób niczego z góry przewidzieć. Anastasiemu też brakuje w bogatej karierze zawodnika i trenera tylko olimpijskiego złota, pozostałe tytuły zdobywał. Każdy kibic siatkówki w Polsce życzy Włochowi by swoją kolekcję tytułów uzupełnił - z naszym zespołem - o ten najcenniejszy. Na pewno szansę na wielki sukces mamy dużo większą niż w Atenach czy Pekinie. Tam zakończyliśmy olimpijską karierę w meczach ćwierćfinałowych. Do trzech razy jednak sztuka. Pozostało nam odliczać czas do igrzysk, a potem mocno ściskać kciuki. Powodzenia.
Krzysztof Mecner