Po raz siedemnasty
Kiedy w poprzednim sezonie naszej drużyny zabrakło w finale prestiżowej Ligi Mistrzów, było trochę obaw, że zespoły PlusLigi zaczynają tracić dystans do najlepszych ekip Włoch i Rosji. Na szczęście okazało się, że wciąż nasze drużyny liczą się w walce o najcenniejsze trofeum klubowe w Europie. Jak silna jest PlusLiga w ostatniej dekadzie pokazuje historia rozgrywek Europejskiej Ligi Mistrzów. Od 2008 r. tylko dwa razy (2011 i 2017) nasze kluby nie grały w Final Four. Teraz po rocznej przerwie o jakże cenny europejski puchar będzie walczyć ZAKSA.
Mistrz Polski wyeliminował w ostatniej rundzie kwalifikacyjnej niemiecki VB Friedrichshafen. Smaczku tej rywalizacji dodawały osoby na trenerskich ławkach. Niemiecki klub prowadzi przecież Vital Heynen, niedawno mianowany też na stanowisko selekcjonera narodowej reprezentacji Polski. Trenerem ZAKSY jest obecnie przecież Andrea Gardini, który z polską kadrą spędził wiele pięknych lat, był przecież w latach 2011-2013 głównym współpracownikiem Andei Anastasiego w naszej drużynie narodowej.
Będzie to w sumie już siedemnasty w historii turniej finałowy Ligi Mistrzów (wliczając dawne rozgrywki Pucharu Europy Mistrzów Krajowych) z udziałem polskiego klubu.
Pierwsza w historii była legendarna drużyna Resovii, która w 1973 r. dotarła do turnieju finałowego w Antwerpii, gdzie wywalczyła pierwszy wielki sukces, zdobywając srebrny medal. Ta legendarna drużyna (Gościniak, Karbarz, Bebel, Jasiukiewicz, Such, Radomski) uległa tylko słynnej drużynie CSKA Moskwa. Resovia była też w finale w 1976 r., ale tam po odejściu kilku gwiazd już nie liczyła się w walce o najważniejszy medal.
Potem wielką radość sprawił polskim kibicom Płomień Sosnowiec. Ekipa z trzema mistrzami olimpijskimi w składzie (Gawłowski, Bosek, Sadalski) wygrała jako jedyna w naszej historii edycję najważniejszego pucharu w 1978 r., a rok później zajęła w PEMK trzecie miejsce. W 1981 r. dotarła do finału PEMK także wrocławska Gwardia (Kłos, Jarosz, Łasko, Ciaszkiewicz, Skup, Baranowicz) i na kolejny występ trzeba było wiele lat czekać.
Po ciężkim kryzysie jaki miała polska siatkówka w latach 80-tych ubiegłego stulecia czekaliśmy aż 21 lat by polski zespół znów grał w finałowym turnieju. Dokonała tego ekipa Mostostalu Kędzierzyn-Koźle, która w 2002 r. była zresztą organizatorem decydującej rozgrywki w Opolu. Mostostal rok później znów był w finale, gdzie nawet poprawił swoje miejsce zajmując trzecią lokatę.
Od wspomnianego 2008 r. kilka najsilniejszych polskich drużyn próbuje wygrać Ligę Mistrzów. Kilkakrotnie (2008, 2009, 2012, 2015) w finale była Skra Bełchatów, która przecież nawet w 2012 r. miała meczbola w finałowej potyczce w Łodzi z Zenitem Kazań. Dwa razy w turniejach finałowych grał Jastrzębski Węgiel (2010, 2014), w finałach była także ZAKSA (2013) i Resovia (2015, 2016). Niestety w żadnej z tych prób nie udało się wykorzystać szansy i powtórzyć wyczyn Płomienia z 1978 r. Może teraz się uda.
ZAKSA z pewnością nie jest faworytem turnieju finałowego, który na początku maja zostanie rozegrany w Kazaniu. Na pewno słynny Zenit mający dodatkowy atut w postaci własnej hali, będzie po raz kolejny głównym faworytem do końcowego triumfu. W finale są jeszcze dwie włoskie drużyny Cucine Luba Citanova (rywal ZAKSY w półfinale) oraz Sir Sicoma Colussi Perugia, też mające raczej „wyższe notowania” od mistrza Polski. W sporcie jak się wielokrotnie przekonaliśmy nie ma jednak rzeczy niemożliwych i nigdy medali nie należy przyznawać przed ostatnim gwizdkiem sędziego. Z pewnością jednak ZAKSĘ stać na wygranie półfinału i zagrania o najważniejsze trofeum w finałowym meczu. I z taką wielką nadzieją czekamy na wielki finał, który potwierdzi iż kluby PlusLigi nie są słabsze niż najlepsze drużyny ligi włoskiej czy rosyjskiej.
Krzysztof Mecner
Powrót do listy