Pomarańczowa siatka
Nie będą dobrze wspominać rozegranych ostatnio w Berlinie mistrzostw Europy nasi siatkarze plażowi. Z parą Fijałek-Prudel wiązaliśmy nawet medalowe nadzieje, po ich kapitalnych występach w światowych turniejach w czerwcu i lipcu. Jak na ironię w sierpniu forma naszego najlepszego duetu wyraźnie spadła. Szybko odpadli z turnieju w Starych Jabłonkach, a w mistrzostwach Europy po wygraniu grupy eliminacyjnej odpadli już w I rundzie play off. Przed rokiem byli w ćwierćfinale, ale tam trafili na Holendrów Schuila i Nummerdora. Teraz było gorzej. Pozostałe trzy pary (dwie kobiece i jedna męska) nie były w stanie wygrać nawet jednego meczu w XVIII mistrzostwach Europy w beach volleyballu. Jak się okazuje droga do elity nie jest taka prosta.
W tych mistrzostwach było wiele niespodzianek. Wprawdzie gospodarze cieszyli się ze złota i srebra w konkurencji kobiet, ale przeżyli ogromne rozczarowanie w rywalizacji mężczyzn. Faworytem wydawali się mistrzowie świata Brink i Reckermann, ale odpadli na tym samym etapie co Fijałek i Prudel. Podobnie jak inni wielcy faworyci utytułowani Hiszpanie Herrera i Gavira. Nie zawiedli tylko Holendrzy. Richard Schuil i Reinder Nummerdor wygrali mistrzostwa Europy po raz trzeci z rzędu, zresztą po dramatycznych bojach, zwłaszcza w tych najważniejszych meczach.
Schuil i Nummerdor to ostatni pozostali na placu boju członkowie legendarnej halowej holenderskiej ekipy, która zadziwiała świat w poprzedniej dekadzie. Szczytowym punktem holenderskiej siatkówki były Igrzyska Olimpijskie w Atlancie i mistrzostwa Europy w 1997 r. W Atlancie na zagrywkę wychodził Richard Schuil i miał spory wkład w to olimpijskie złoto „pomarańczowych”. Nummerdora ówczesny trener Joop Alberda na igrzyska nie zabrał, stawiając na rutyniarzy.
Rok później Holandia wygrała u siebie w porywającym stylu mistrzostwa Europy, przegrywając w czasie całego turnieju zaledwie jednego seta w finale z Jugosławią. Wydawało się, że panowanie Holandii na siatkarskich parkietach będzie trwało jeszcze wiele lat, ale od tamtej pory już żadnych wielkich sukcesów w hali ten kraj nie miał.
Nummerdor był jednym z najlepszych siatkarzy tych halowych ME z 1997 r., zajął miejsce w szóstce legendarnego Rona Zwervera. Schuil z kolei też „wygryzł” na pozycji atakującego bohatera igrzysk w Barcelonie i Atlancie Olofa van der Meulena. Gdy po igrzyskach w 2004 r. obaj słynni Holendrzy zdecydowali się kontynuować wielkie kariery w drugiej siatkarskiej dyscyplinie, niewielu dawało im wielkie szanse. Byli przecież w dość zaawansowanym wieku jak na uczenie się podstaw nowej dyscypliny. A jednak to dzięki nim o holenderskiej męskiej siatkówce wciąż się mówi.
Byli w finale plażowych ME już w 2007 r., ale jeszcze wówczas przegrali decydujące spotkanie z austriackim duetem. Wygrali natomiast trzy kolejne edycje mistrzostw Starego Kontynentu wyrównując tym samym osiągnięcie szwajcarskich braci Paula i Martina Lacigów, którzy wygrywali mistrzostwa w latach 1998, 1999 i 2000 (młodszego Martina z nowym partnerem Holendrzy pokonali teraz w 1/8 finału). Za rok mogą się stać najbardziej utytułowanym w historii ME duetem. Ale ich głównym celem są wciąż igrzyska olimpijskie.
W Pekinie Holendrzy sensacyjnie przegrali w ćwierćfinale z gruzińskim duetem naturalizowanych Brazylijczyków co było największą sensacją turnieju. Postanowili spróbować więc dotrwać do kolejnych igrzysk. Schuila wciąż wymienia się jako tego, który może wyrównać wyczyn legendarnego Karcha Kiraly’ego, wygrywającego igrzyska zarówno w hali jak i na piasku. Będzie to jednak bardzo trudne.
Mają się więc z czego cieszyć Holendrzy. Nam pozostaje trzymać kciuki w ostatnich światowych turniejach za nasze duety. Jeśli Fijałek i Prudel utrzymają bardzo wysoką pozycję w światowym rankingu, przystąpią do walki o miejsce w olimpijskim turnieju w Londynie w przyszłym roku w komfortowej pozycji. A olimpijczyków w tej dyscyplinie sportu Polska nigdy nie miała. Jest więc o co walczyć.
Krzysztof Mecner