Porządek w kalendarzu
Natłok siatkarskich imprez międzynarodowych w ostatnich latach jest tak duży, że czasami nawet zagorzali kibice siatkarscy się trochę w nich gubią. Uświadomił mi to redaktor Janusz Nowożeniuk, gdy ostatnio rozmawialiśmy między innymi o problemach jakie poruszamy na blogu. Dlatego warto się zastanowić chwilę nad gradacją ważności imprez międzynarodowych, bo akurat siatkówka na tle innych sportowych federacji jest ewenementem.
Każda z dyscyplin wchodzących w skład tzw. sportów olimpijskich ma podobną hierarchię ważności imprez. Najważniejsze są oczywiście Igrzyska Olimpijskie, potem mistrzostwa świata, Puchar Świata (ogólnie rozgrywany wg dwóch zasad, albo cykl zawodów z podsumowaniem punktów na koniec roku jak np. u narciarzy, bądź jako rywalizacja przedstawicieli kontynentów jak np. u lekkoatletów) oraz mistrzostwa kontynentalne. Są oczywiście wyjątki uwzględniające specyfikę dyscypliny, bo np. dla tenisisty ważniejsze jest wygranie Wimbledonu czy dla kolarza Tour de France niż zdobycie olimpijskiego złota. Siatkówka ma klasyczną gradację, choć dopracowała się porządku w kalendarzu do którego wszystkie narodowe federacje potrafiły się dostosować. Czeka nas wkrótce Grand Champions Cup (Puchar Wielkich Mistrzów, choć w polskim języku nie ma dobrej nazwy dla tej imprezy), turniej który jest takim „małym pucharem świata”. Ranga jego jest jednak znacznie niższa niż Pucharu Świata, bo poza satysfakcją nie daje wymiernych korzyści.
W 1996 r. na finale Ligi Światowej Ruben Acosta pytany czemu np. jak w piłce ręcznej mistrzostwa świata nie są rozgrywane co dwa, a podobnie jak igrzyska co cztery lata. Prezydent FIVB odparł, że mistrzostwa świata są tak wielkim wydarzeniem, że krótszy okres ich rozgrywania osłabiłby ich rangę, a siatkarze w każdym roku mają inne wielkie imprezy, w których mogą konfrontować swe umiejętności. I muszę przyznać, że ta argumentacja przypadła mi do gustu.
W siatkówce po Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie w 1992 r. usystematyzowano wszystkie imprezy. Nastąpiło to po okresie przygotowań i różnych prób. Siatkówka ma więc jak inne dyscypliny igrzyska, mistrzostwa i Puchar Świata rozgrywane w cyklu czteroletnim oraz mistrzostwa kontynentalne rozgrywane co dwa lata. Mistrzostwa świata są rozgrywane dwa lata przed igrzyskami, Puchar Świata na rok przed – jednocześnie jako pierwszy turniej kwalifikacyjny do igrzysk. Pozostał rok poolimpijski, który FIVB postanowiła zagospodarować tworząc w 1993 r. pierwszą edycję Grand Champions Cup.
Protoplastą tej imprezy był tzw. turniej Top Four, rozgrywany w latach 1988-94 w cyklu dwuletnim. W tej imprezie grali medaliści igrzysk bądź mistrzostw świata oraz Japonia, która organizowała te turnieje. Top Four nie budził jednak wielkich emocji, stąd został zastąpiony przez Grand Champions Cup. Wielką rolę odgrywa tu Japonia, która zainwestowała w siatkówkę miliony dolarów, a której FIVB rewanżuje się powierzając organizację wielu najważniejszych imprez w tym regularnie Pucharu Świata i Grand Champions Cup.
Osobna historia to Liga Światowa, impreza nie mająca odpowiednika w żadnej z innych gier zespołowych i w ogóle dyscyplin sportowych. To impreza typowo komercyjna mająca za cel propagowanie siatkówki na świecie i z tej roli ta impreza wywiązała się fantastycznie. Zresztą wielki boom na siatkówkę w Polsce zaczął się właśnie od organizacji w 1998 r. spotkań Ligi Światowej w naszym kraju.
W Pucharze Świata gra 12 drużyn, w tym 10 mistrzów i wicemistrzów pięciu kontynentów, Japonia gospodarz i zespół z dziką kartą. W Grand Champions Cup oprócz Japonii grają tylko mistrzowie kontynentów, więc zagrać tam to już wielki splendor. Po raz pierwszy w tych rozgrywkach zagra nasza męska reprezentacja (polskie siatkarki grały w tym turnieju już w 2005 r. po zdobyciu przez kadrę Niemczyka drugiego mistrzostwa Europy) co też jest przecież wydarzeniem historycznym.
Warto zdobyć medal w tej imprezie, bo to zapisane zostanie w annałach dyscypliny, choć oczywiście dla nas wszystkich dużo większą wartość ma mistrzostwo Europy, bo to impreza dla nas o dużo większej randze. Choć ponoć od przybytku głowa nie boli i medal (najlepiej złoty) w Grand Champions Cup też mile widziany.
Krzysztof Mecner