Pożegnanie idola
Na turnieju finałowym tegorocznej Ligi Mistrzów Lloy Ball zapowiadał, że to jego ostatni sezon w Zenicie Kazań, a karierę sportową zamierza zakończyć w jednej z amerykańskich drużyn. Teraz ogłosił jednak definitywne rozstanie z siatkówką. Wielka szkoda, gdyż ten siatkarz odegrał w historii tej dyscypliny jakże ważną rolę.
Pamiętam jak u schyłku lat 90-tych jeden z dyrektorów Polkomtela zapytał mnie kogo uważam za najlepszego rozgrywającego świata. Odparłem, że Balla, ale on z kolei uważał, iż najlepszy jest Nikola Grbić. W sumie nie było się jednak o co spierać, bo to porównywalna klasa, a obaj zdobyli potem złote medale olimpijskie.
Ball to jednak swoisty fenomen. Był niejako łącznikiem między dwoma najsłynniejszymi generacjami amerykańskich siatkarzy. Pierwszy raz zobaczyłem go na mistrzostwach świata w 1994 r., gdzie byłem jedynym polskim dziennikarzem na tych mistrzostwach, bo u nas siatkówka była wówczas w ogromnym kryzysie i do mistrzostw nasza kadra się nie zakwalifikowała. To były zresztą kapitalne mistrzostwa, a najlepszym spotkaniem był bez wątpienia półfinałowy mecz USA – Holandia, który Amerykanie pechowo przegrali w tie-breaku. Ball był chyba największym objawieniem tych mistrzostw. Nieznany szerzej zawodnik przyćmił wiele innych sław swoją grą. Amerykanie, choć grali fantastycznie, zdobyli tylko brązowy medal. W tej drużynie grali jeszcze sławni ich mistrzowie olimpijscy z Seulu: Bob Ctvrtlik, Bryan Ivie czy Scott Fortune. Ball na swój tytuł mistrza olimpijskiego musiał czekać jeszcze 14 długich lat, ale w Pekinie powetował sobie niepowodzenia z trzech wcześniejszych igrzysk, w których występował. Już wówczas w Grecji zebrał sporo głosów w plebiscycie na najlepszego siatkarza mistrzostw 1994 r. Najlepszym siatkarzem wybrano jednak obecnego trenera Jastrzębskiego Węgla – Lorenzo Bernardiego. Swoistą ciekawostką z tych mistrzostw jest fakt, że o awans do fazy play off walczyli między sobą dwaj późniejsi szkoleniowcy polskiej reprezentacji. Drużyna Niemiec prowadzona przez Igora Prielożnego pokonała wtedy 3:1 reprezentację Argentyny, którą prowadził Daniel Castellani. W drużynie mistrzów z Włoch grał wtedy także Andrea Gardini, dzisiaj asystent Anastasiego przy naszej kadrze. W sumie sporo tych polskich akcentów było, bo w drużynie Niemiec grał także uciekinier z Polski Bogdan Jałowiecki, a w drużynie Szwecji Jacek Krzeszczakowski.
Ball czarował swoją grą jeszcze przez wiele lat, a forma jaką prezentował niedawno w Bolzano budziła zachwyt wszystkich. Rozgrywający może grać długo, ale Lloy Ball liczy już 39 lat, więc trzeba się było liczyć z tym, że koniec jego kariery musiał kiedyś nadejść.
Z pewnością Ball zapisze się w historii siatkówki jako jeden z najlepszych. Na tej pozycji było wielu fenomenalnych graczy. Czechosłowak Golian, Japończyk Nekoda, Bułgar Karow, Rosjanin Zajcew, Francuz Fabiani, Włoch Tofoli, Holender Blange, Brazylijczyk Mauricio Lima czy wspominany Serb Grbić to chyba najsłynniejsi rozgrywający w historii siatkówki. W Polsce też mieliśmy na tej pozycji wielu fantastycznych graczy jak Siwek, Gościniak, Gawłowski, Kłos, Drzyzga, Wagner, Szyszko czy ostatnio Zagumny. Rozgrywający to przecież „mózg” zespołu, jego najważniejszy element. Większość trenerów budując zespół zawsze zaczyna od rozgrywającego.
W Seulu w 1988 r. Amerykanie zdobyli mistrzostwo olimpijskie, ale mówiono, że ich najsłabszym ogniwem jest właśnie rozegranie (grali na tej pozycji Stork i Luyties), ale jeśli ma się w drużynie ludzi jak Kiraly, Timmons czy Ctvrtlik to rozgrywający nie musi być wirtuozem by zespół wygrywał. Ball wypełnił tę lukę i w czasach jego gry w reprezentacji USA rozegranie było jednym z największych atutów drużyny.
W Bolzano w finale Ligi Mistrzów przyglądałem się jego poczynaniom nie tylko na boisku, ale też wokół niego. Podbiegał do młodych rosyjskich siatkarzy przed meczem instruując ich jak mają się ustawiać na boisku, na co zwracać uwagę. Pełnił w Zenicie chyba ważniejszą rolę niż szkoleniowiec. O jego zarobkach w Rosji krążą legendy, ale taki rozgrywający wart jest każdych pieniędzy. Szkoda, że odchodzi. Obserwacja jego gry to była wielka przyjemność dla każdego fana siatkówki.
Krzysztof Mecner