Problem z Zosią – lat 12
Jeden mądry napisał, że „dziennikarzem staje się człowiek w ten sposób, że z młodzieńczego braku doświadczenia napisze coś do prasy”. Przerabiałem to już dziesiątki razy. Za każdym schemat wyglądał podobnie. Młodzieniec z wypiekami na policzkach biegnie o szóstej rano do kiosku, by zobaczyć swój tekścik w „Przeglądzie”. Dumny jak paw obwieszcza: oto jestem, nowa siła polskiego dziennikarstwa sportowego! Ze mną było podobnie, z tym że nie zaczynałem od „PS”. Znam to uczucie, ten stan euforii, gdy wydaje się, że człowiek zwariował ze szczęścia. Warto jednak w takim momencie pamiętać, że jeśli dalej masz zamiar pozostać szalony, to muszą ci za to płacić. W innym razie zostaniesz zamknięty…
Mam jednak wrażenie, że świat ostatnio zwariował, bo to, czego uczono mnie przez kilka lat teraz wylądowało na śmietniku historii. Gdy mówię kolegom po fachu, że dziennikarz powinien mieć misję, starać się robić coś pozytywnego, a najlepiej pomagać zwykłym ludziom, patrzą się jak na wariata. Na szczęście nadal mi płacą, więc trzymają na wolności.
Jestem zdruzgotany poziomem dyskusji, która zrodziła się na bazie zakończenia działalności portalu reprezentacja.net. Na siatkarskim pudelku (podsiatka.pl) przeczytałem nawet, że po upadku “reprezentacji” skończy się problem małolat w dziennikarstwie (słynne już Zosie, lat 12), które podobno denerwują całe środowisko prawdziwych dziennikarzy. Prawdziwych, czyli jakich? Tych, którzy mają legitymacje prasowe, czy może obowiązuje jakieś kryterium czystości dziennikarskiej rasy, o którym nie słyszałem? A może ustalmy takie: trzeba mieć tylko mistrzowskie myśli w żółto-czarnych barwach, a za cel postawić sobie robienie jaj ze wszystkich i wszystkiego. Oczywiście tylko nie z żółto-czarnych Galacticos! To jest dziennikarstwo pełną gębą. Można zapisać nim całe kroniki. Nie powstydziłby się ich nawet Gall ANONIM!
Zresztą ta sprawa nie powinna mnie już tak dziwić, bo przecież ostatnio nic w tym kraju nie jest normalne. Wkurza mnie jednak, że uderza się w młodych dziennikarzy, którzy nie mieli szczęścia pracować z ludźmi starej szkoły, uczącej najpierw fachu, a przede wszystkim pokory. Dawniej nim ktoś podpisał się w „PS”, czy innych gazetach, musiał przerobić setki depesz, wyników, zbierać kryminałki, czy sondy uliczne. Stopniowo wchodził w pracę, uczył się odpowiedzialności za słowo. Wiedział, że ono może zrobić krzywdę. Dzisiaj nikt nie ma czasu dla młodych. Uczenie? A po co? Idź i zrób relację z meczu. Przecież każdy może!
Największym problemem dziennikarstwa siatkarskiego w naszym kraju jest fakt, że nie mamy gotowych wzorców, brakuje nam wybitnych postaci, które chciałoby się naśladować. Najgorsze jest jednak to, że wielu z nas też nie uważało na lekcjach, które odbieraliśmy od kolegów starszej daty. Pokora to słowo, którego wielu się teraz wstydzi. Większość utożsamia je z pisaniem na kolanach, co było jednym z głównych zarzutów wobec reprezentacji.net. Wysuwanym oczywiście przez kontrolerów czystości dziennikarskiej rasy, na co dzień piszących jak najbardziej na stojąco. A w razie potrzeby szybko ustawianych do pionu…
Szkoda, że portal Tomka Kowalika przestał istnieć, bo na pewno był nam wszystkim bardzo pomocny. Redakcja czuwała i trochę wyręczała innych, w tym pismaków, z obowiązku pilnowanie tego, co dzieje się w siatkówce. Jeśli kogoś cieszy jego upadek, to z grzeczności powinien to przemilczeć.
źródło www.sports.pl
Powrót do listy