PROPORCJE, NERWY, RYZYKO.
ZDANIEM WETERANA
PROPORCJE, NERWY, RYZYKO.
JAKŻE bolesna Tragedia Smoleńska uświadomiła jak mało istotne są w jej cieniu inne sprawy, które mogły wydawać się ważne, bo pasjonujące. Warto się czasem zastanowić nad proporcjami. Sport to jeden barwny odcień z piękna życia, ale czasem trzeba sobie uświadomić, że to w istocie zabawa. Mimo, że w dzisiejszych czasach i ona przeradza się w biznes. No ale dość o wadze sprawy, która dla każdej osoby rozsądnej jest oczywista.
Od dawien dawna kalendarz rozgrywek ligowych sprawia jego autorom nie byle kłopoty, terminy się nawarstwiają, różne, czasem tragiczne jak ostatnio przyczyny wymagają zmian owych terminów, kalendarz staje się coraz bardziej ciasny i znów coraz bardziej krytykowany. Wszystkim nie dogodzisz. Jakiś prezes wścieka się, że za mało czasu zostaje mu na przygotowania do ważnej klubowej międzynarodowej imprezy, kadra już przecież w dość bliskiej perspektywie domaga się więcej czasu dla siebie. A więc może tak na przykład skrócić półfinały PlusLigi do dwóch wygranych. Był i taki pomysł. Wara wam od skracania półfinałów, które są chyba najciekawszym fragmentem PlusLigi. Na szczęście ten pomysł, czyj – nie powiem (waść wstydu oszczędź) - padł, liga z kadrą się jak na razie dogadała. Ale proszę Państwa, nawet bez niespodziewanych przypadków kalendarz pęcznieje i pęcznieje, bo rok rocznie mądrzy działacze wymyślają nam coraz to nowe imprezy, o czym zresztą już sygnalizowałem. Dobrze – jeśli się da z niektórych rezygnować bądź wysyłać drugi garnitur. Zresztą ten drugi nie musi być mniej ładny od pierwszego. Tak nawiasem mówiąc chwali się jedną znaną drużynę, że ma dwie równorzędne szóstki. Szkopuł jednak w tym , że i pierwsza i druga mogą pewnego dnia, oby tak nie było, zagrać przeciętnie z drużyną dysponującą np. ósemką zawodników. Taki urok sportu, szczególnie siatkówki.
Ostatni etap – play offy cechuje się dużą nerwowością. Trudno wymagać od drużyn cały czas wysokiego poziomu, piękna gry. Moje doświadczenie wieloletnie uczy, że na finiszu mamy zazwyczaj znakomite fragmenty, porywające serie, ale też i potężne knoty. Słowem gra jest raczej nierówna, czemu nie przeczą wyjątki. Jurek Wagner, który często wszystkie pretensje do prasy skupiał na mojej osobie dość nieśmiałego kumpla, grzmiał do mnie: „ubzduraliście sobie, że przyczyna to słaba odporność nerwowa, a to polega na czym innym. Perfekcyjnym, czasem monotonnym wykonywaniem pewnych ćwiczeń by prawie do ideału opanować poszczególne elementy. Praca i tylko praca!” Wyjaśniając, że jestem przeciw zbiorowej odpowiedzialności i może na mnie psy wieszać za to co piszę ja a nie inni, pozostawałem jednak przy swoim. Po pewnym czasie i Jurek zmienił jednak stopniowo zdanie, zwracając uwagę na psychiczne nastawienie zawodników.
Często odwiedzam Jurka na Wólce Węglowej, gdzie teraz leży pod jedną marmurową płytą ze swą pierwszą małżonką, olimpijką Danutą. Ktoś przeprowadził Danusię tutaj z innej dalszej części cmentarza. Dość blisko tego małżeństwa leży moja Danka, ukochana żona, zaś dwa nasze małżeństwa bardzo się lubiły, Jurek ile razy mnie gdzieś spotkał zawsze mówił: koniecznie pozdrów Danusię. Bywaliśmy u siebie. Stare, dobre czasy, przepraszam za ten wtręt, ale czas taki, że się to wspomnienie nasunęło, zresztą pamięci o Wagnerostwie nigdy za mało a jest jeszcze mały Wagnerek, przepraszam dziś duży Grzegorz Wagner, poważny trener, którego serdecznie zapraszam przy okazji na kawę do siebie.
Wspomniałem o nerwowości. Ja widziałem ją na inauguracji półfinałów przede wszystkim w wykonaniu zagrywki. Działanie indywidualne, niby czas ma moment namysłu, jednak jakże dużo błędów. Oczywiście tłumaczy to zagrywka ryzykowna, by kogoś ustrzelić, wtedy błąd wkalkulowany, ale w sumie błędów w zagrywce stanowczo za dużo. Może się mylę, ale obstaję przy tym, że tu właśnie nerwowość pierwszych półfinałów play ofów najbardziej wyłazi na wierzch. Vide – pierwszy półfinał Zaksa - Jastrzęibski.
Nie będę analizował, ganił jednych, chwalił drugich. Nie wiem, czy Państwo zauważyliście, że czasem ma się wyrzuty sumienia – „pochwaliłem faceta i to przyniosło mu pecha bo zaraz potem sknocił”. Oczywiście absurd – zbieg okoliczności ale w głowie jednak coś kiełkuje, że to niby jakieś fatum. Wniosek słuszny – nie chwalić zawodników ( nie chwalić także, Boże broń, komentatorów TV). No może jednak, mimo tego fatum, z wyjątkami, bo jakże bardzo na przykład podoba mi się gra zagranicznych rozgrywających - tak napastowanego (byłem wtedy prawie samotnie po jego stronie) w poprzednim sezonie Hiszpana Miguela Falaski, którego klasę wreszcie doceniono, Brazylijczyka Rafaela Redwitza, czasem Slowaka Michała Masnego. W ogóle nie tak dawno grali u nas zagraniczni przeciętniacy, teraz mamy kompanię, która w kolejnym towarzyskim meczu ligowców Nasi – Zagraniczni znów ostro by powalczyła z polskimi asami. Tym na ogół brak równego wykresu gry. Cieszy wszakże niezła forma Skry, nowe rozwiązania taktyczne drużyny przygotowującej się do majowego Finału Czterech, lecz do apogeum jeszcze kawałek drogi.
Na kolejne refleksje i oceny przyjdzie czas po półfinałach, w których meczów może być sporo ale wcale nie musi. Bo to przecież wszystko nie przewidywalne, jak w siatkówce. Przyczyniają się też do tego kontuzje, których więcej teraz po zmianie liberalizowanych przepisów dotyczących – uogólniając - dotknięcia siatki. Żal mi serdecznie asa Resovii, Białorusina Aleha Akhrema, boję się, czy nie będą kolejne ofiary ryzykownych pomysłów „ustawodawców”. Odpukać!
Janusz Nowożeniuk