Pucharowy niedosyt
Czekaliśmy ze sporymi nadziejami na tegoroczny turniej finałowy Europejskiej Ligi Mistrzów. ZAKSA Kędzierzyn-Koźle wydawała się mieć spore szanse na skuteczną walkę z najlepszymi klubowymi drużynami Europy. Niestety rzeczywistość okazała się dość brutalna. Zdobywca Pucharu Polski wprawdzie ambitnie walczył zarówno z Bre Banca Cuneo jak i Zenitem Kazań, ale ostatecznie medalu w Omsku nie wywalczył. Nagrody indywidualne dla Antonina Rouziera i Felipe Fontelesa oraz miano czwartej drużyny Europy nie zrekompensują nam uczucia niedosytu jaki nam pozostał, po najważniejszym europejskim turnieju klubowej siatkówki.
Liczyłem, że ZAKSA poradzi sobie z włoskim zespołem i zagra o trofeum z faworytem z Kazania. Owszem doszło do takiej konfrontacji, ale był to jedynie „mały finał” którego stawką był brązowy medal. Różnice jakie dzielą najlepsze drużyny Europy są minimalne. Poza meczem ZAKSY z Zenitem wszystkie pozostałe kończyły się tie-breakami. Jednak to nasz zespół w starciu z przedstawicielami ligi rosyjskiej i serie A okazał się najsłabszy.
Mimo starannych przygotowań, wcześniejszej aklimatyzacji trudno się jednak nie oprzeć wrażeniu, że w tym najważniejszym dla klubu momencie sezonu ZAKSA nie była w najlepszej dyspozycji. Gra się tak jak pozwala na to przeciwnik, ale jak się wydaje widywaliśmy w tym sezonie kędzierzyński zespół już w lepszej dyspozycji. Medali w historii najważniejszego z klubowych pucharów zbyt wiele nie mamy, dlatego tak żal tej szansy, bo moim zdaniem podopieczni Daniela Castellaniego mieli w tym roku pełne prawo myśleć o czymś więcej niż miejscu w finałowej czwórce, co oczywiście też już jest sukcesem. Wiadomo bowiem jak trudno przejść cały skomplikowany cykl eliminacyjny Ligi Mistrzów.
Rywalizacja najlepszych drużyn Europy mogła się podobać zapewne kibicom siatkówki. Mecze były zacięte i emocjonujące, a wiele akcji było na światowym poziomie. Z pewnością wygrana gospodarza - jakim był Lokomotiw Nowosybirsk jest sporą niespodzianką. Ten zespół nie miał wcześniej na koncie żadnych wielkich europejskich osiągnięć, a „wyciągnął” z tego turnieju finałowego wszystko co mógł. Drobna dla nas pociecha to fakt, że ogromną zasługę w sukcesie rosyjskiej drużyny mieli Szwed Marcus Nilsson – wybrany najlepszym graczem turnieju i Słowak Lukas Divis. Obaj nie tak dawno występowali w drużynach PlusLigi i zbierali dobre recenzje. Divis nawet grał z Jastrzębskim Węglem w turnieju finałowym Ligi Mistrzów w Bolzano w 2011 r. Z Jastrzębskim Węglem Ligi Mistrzów nie wygrał, ale wcześniej miał już ten zaszczyt - wygrywając te rozgrywki z VfB Friedrichshafen.
Zapewne mocno rozczarowany jest także Zenit Kazań, który bronił trofeum i uchodził za faworyta. Przegrał niespodziewanie z krajowym rywalem, ale bynajmniej nie zlekceważył meczu o brąz i walczył o ten krążek z większą determinacją niż nasza drużyna. Podobała się też włoska Bre Banca Cuneo, w finale zabrakło jej trochę szczęścia, ale w meczu z naszą drużyną prezentowała się wybornie. Tie-break wygrała zresztą w sposób przekonujący i awansowała do wielkiego finału zasłużenie.
Taki jest jednak sport, że nie zawsze układa się tak jakbyśmy chcieli, a nikt nie ma patentu na wygrywanie. Przy tak wyrównanym poziomie decyduje dyspozycja dnia, wola walki, opanowanie nerwowe. A te wszystkie elementy złożyły się na taki a nie inny wynik naszej drużyny.
Przed ZAKSĄ teraz ciężka walka z Jastrzębskim Węglem o miejsce w wielkim finale PlusLigi. Ciekawe będzie czy finalista Ligi Mistrzów szybko otrząśnie się z zawodu jaki przeżył w Omsku i udowodni, że głosy wskazujące ZAKSĘ jako najlepszą obecnie polską drużynę nie są bez pokrycia. Forma jednak jaką prezentowali w Omsku, może nie wystarczyć by zebrać najcenniejszy laur rodzimych rozgrywek.
Sezon pucharowy się zakończył dla polskich drużyn. W ubiegłym roku mieliśmy ogromne sukcesy we wszystkich pucharach. Teraz mamy tylko czwarte miejsce w Lidze Mistrzów i półfinał Delekty Bydgoszcz w Challenge Cup. Honoru polskiej siatkówki skutecznie broniły jedynie siatkarki Muszynianki, które zdobyły Puchar CEV. Liczyliśmy mimo wszystko na ciut więcej.
Krzysztof Mecner