Radość i niedosyt
Rok zbliża się do końca i z pewnością zostanie w naszej pamięci, bo sukcesów siatkarskich mieliśmy w nim sporo. Pozostanie jednak też po nim wielki niedosyt, bo tych sukcesów mogło być znacznie więcej, a przede wszystkim dlatego, że były dosłownie „na wyciągnięcie ręki”.
Do historii przejdzie przede wszystkim fantastyczny triumf kadry Andrei Anastasiego w 23. edycji Ligi Światowej. Polska wpisała się bowiem na krótką listę triumfatorów tych rozgrywek na której są Włochy, Brazylia, Holandia, Kuba, Rosja i USA. Pamiętam jak zaczynaliśmy w 1998 r. przygodę z tymi rozgrywkami, które jak się okazało były „motorem napędowym” rozwoju polskiej siatkówki. 14 lat temu cieszyliśmy się, gdy udało się w pojedynczym meczu pokonać kogoś z wielkich jak Rosjan, Włochów, Jugosławian którzy wtedy też zaliczali się do elity. O końcowym sukcesie nikt nawet nie ośmielał się marzyć. Kadra przebyła od tamtego czasu długą drogę, na której więcej było rozczarowań niż radości. Od kilku sezonów jednak staliśmy się zespołem „z najwyższej półki” i ten sukces w Lidze Światowej przyjęty został jako coś naturalnego. Przecież w ostatnich latach byliśmy mistrzem Europy i srebrnym medalistą Pucharu Świata. Za to niedosyt pozostał po najważniejszej imprezie czterolecia. Zostaliśmy na niej bez medalu, choć ten był w zasięgu polskich siatkarzy. W inauguracyjnym meczu w pięknym stylu pokonaliśmy przecież Włochów. A to jednak ojczyzna naszego selekcjonera cieszyła się na koniec igrzysk z medalu, a my musieliśmy się „obejść smakiem”.
Sporo radości sprawiła nam kadra kobiet w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk w Londynie. Podopieczne Alojzego Świderka pokonywały dzień po dniu znakomite ekipy europejskie z Rosją na czele. Niestety jak na ironię najgorszy mecz zagrały w finale z Turcją i to nasze rywalki pojechały na najważniejszą imprezę sportową świata. Ten turniej to były w zasadzie mistrzostwa Europy, ale niestety medali na nim się nie dostawało, a liczyła się tylko olimpijska przepustka. Dlatego mimo dobrej w tym turnieju gry naszych siatkarek tego roku dobrze wspominać w ich wykonaniu nie będziemy.
O jeszcze większym niedosycie można mówić w przypadku naszych siatkarzy plażowych. Mariusz Prudel i Grzegorz Fijałek w ćwierćfinale Igrzysk Olimpijskich w Londynie mieli przecież meczbola w walce ze słynną brazylijską parą Emanuel-Alison. Jedna piłka dzieliła ich od niesamowitego sukcesu. Tej kropki nad i zabrakło. Ten duet stał się po igrzyskach rozpoznawalny przez Polaków i jego rola w rozwoju beach volleyballa w Polsce jest nie do przecenienia. Ale tej jednej piłki szkoda, bo taka szansa przecież szybko się może nie trafić. W sumie jednak start polskich „plażowiczów” w Londynie był udany, to przecież był debiut polskiej pary na igrzyskach. Dał też wielką nadzieję na sukcesy w najbliższych latach.
Z kolei polskie kluby miały bodaj najlepszy w swej historii sezon w europejskich pucharach. Mieliśmy swoich przedstawicieli w finale Ligi Mistrzów, Pucharu CEV a finał Challenge Cup był wewnętrzną sprawą polskich drużyn. Znów jednak pozostał po tych finałach niedosyt, który trochę zmącił naszą radość. Skra Bełchatów miała w finale z Zenitem Kazań piłkę meczową, która mogła jej dać tytuł najlepszej drużyny klubowej Europy. I tak jak naszym specjalistom od beach volleyballa tej jednej wygranej piłki zabrakło do pełni szczęścia. W sumie cztery medale w europejskich rozgrywkach i brązowy medal Skry w Klubowych Mistrzostwach Świata jesienią tego roku to bilans jakiego nigdy nie mieliśmy.
Mimo tych narzekań ten 2012 r. nie był zły dla polskiej siatkówki, bo tych sukcesów jednak się trochę uzbierało. A to daje nadzieję, że w 2013 r. zwycięstw może być jeszcze więcej. Jesteśmy organizatorem mistrzostw świata w beach volleyballu i współorganizatorem mistrzostw Europy siatkarzy. W tych imprezach po prostu „nie wypada” nam przegrywać. A w tym przyszłym roku jest jeszcze wiele ważnych siatkarskich turniejów. Będzie więc okazja potwierdzić sukcesy mijającego roku i „odkuć” się za te niektóre niepowodzenia jakie nas spotkały. Oby nowy rok przyniósł nam jeszcze więcej satysfakcji.
Krzysztof Mecner