Resovia, Płomień, Jastrzębie
Jastrzębski Węgiel nie spełnił marzeń swoich kibiców i nie zdobył Challenge Cup. Wielka szkoda, bo każdy kto oglądał ten pasjonujący finał z Arkas Izmir widział, że Polacy byli drużyną lepszą i stracili wielką szansę by zapisać się w annałach europejskiej siatkówki. Dojście do finału to oczywiście i tak wielki sukces, ale gdy od trofeum dzielą drużynę tylko dwa punkty (nasi prowadzili 2:1 i w czwartym było 23:23) trudno się nie załamać. Stare powiedzenie mówi, że nie wykorzystane sytuacje się mszczą i tak było w przypadku naszej drużyny.
Puchary europejskie nigdy nie były naszą domeną i nigdy nie odnosiliśmy w nich takich sukcesów jakie miała np. reprezentacja. Jastrzębski Węgiel był dopiero trzecim męskim zespołem który zagrał w meczu, którego stawką był europejski puchar. Pierwszym była Resovia, która jednak uległa w 1973 r. słynnemu wtedy CSKA Moskwa, drugi był Płomień Milowice, który pięć lat później po zwycięstwie nad Aero Odolena Voda zapewnił sobie Puchar Europy.
Pucharowych zmagań Resovii nie oglądałem, grali wówczas prawie wszystkie mecze poza granicami kraju, a transmisje siatkarskie w TVP były wtedy ogromną rzadkością. Widziałem natomiast sporo meczów ligowych „mistrzów podwójnej krótkiej” i trudno się było grą Karbarza, Gościniaka, Bebela, Jasiukiewicza czy Sucha nie zachwycać. Ich drugie miejsce w najważniejszym pucharze trzeba ocenić równie wysoko (a może nawet wyżej) niż sukces Płomienia. Osiągnięty bowiem został w pięknym stylu i w najmocniejszej obsadzie.
W czasie triumfu Płomienia chodziłem do średniej szkoły w Sosnowcu i od czasu do czasu zaglądałem do hali w Milowicach, tak jak chodziło się na Stadion Ludowy oglądać naszych słynnych wówczas piłkarzy, na koszykówkę by oglądać Kenta Washingtona czy na hokej by podziwiać Jobczyka i braci Tokarzów. Płomień miał w składzie trzech mistrzów olimpijskich (Ryszarda Boska, Włodka Sadalskiego i nieżyjącego już niestety niezapomnianego Wiesława Gawłowskiego). Miał też trochę szczęścia gdyż puchar nie miał pełnej obsady. Zabrakło mistrzów kilku silnych krajów. Przede wszystkim nie grała w tej edycji CSKA Moskwa, gdyż ZSRR po przegranej z Polską dwóch kolejnych światowych imprez (mistrzostw świata 1974 i Igrzysk Olimpijskich 1976) za wszelką cenę chciał odzyskać prymat i jak to zwykle czynił w latach „olimpijskich” nie zgłosił mistrza do rozgrywek. Wtedy też Rosjanie postawili wszystko by wygrać mistrzostwa świata i temu jednemu celowi wszystko podporządkowali. Cel osiągnęli, a lukę w pucharach kapitalnie wykorzystał Płomień. Sukces był ogromny, choć nie odbił się takim echem w Polsce na jaki zasługiwał. Do tej pory przecież w żadnej innej dyscyplinie zespołowej takiego sukcesu nikt nie osiągnął. Cały Sosnowiec chodził dumny ze swych siatkarzy w tamtym czasie. I łza się kręci, że po tej słynnej drużynie niewiele zostało. Hala pamiętająca te wielkie sukcesy sosnowieckich graczy na szczęście nie stoi odłogiem, bo od kilkunastu lat mieści się tam przecież Szkoła Mistrzostwa Sportowego i wciąż tętni życiem. Niestety klub nie poradził sobie w nowej kapitalistycznej rzeczywistości. Najpierw rozwiązano mającą równie piękne tradycje sekcję kobiet, potem Płomień został przejęty przez „skromniejszego sąsiada” Górnika Kazimierz i pod nowym szyldem wrócił do centrum Sosnowca. Niestety w ubiegłym roku zespół choć dzielnie walczył i uratował miejsce w PlusLidze został rozwiązany i chyba już nigdy do lat świetności nie wróci. Dobrze, że coraz bliżej dawnej potęgi jest natomiast Resovia. Dawne jej gwiazdy Marek Karbarz i Wiesław Radomski robią wszystko by odbudować dawną siłę i popularność drużyny i zapewne im się to uda.
W Jastrzębiu choć grało w trzecim co ważności prestiżu pucharze ten finał z tureckim zespołem Piotra Gruszki będą pewnie jeszcze przez lata wspominać i żałować straconej szansy. Szkoda. Małym pocieszeniem jest fakt, że najlepszy wynik w pucharach w swojej karierze zrobił właśnie Piotrek Gruszka, siatkarz niezwykle waleczny i ambitny. Znam go od lat i zawsze byłem jego fanem. Piotrek zresztą kiedyś mi przypomniał, że byłem pierwszym dziennikarzem który o nim napisał gdy miał 16 lat. Nie zrobił może takiej kariery jaką mu wówczas wróżono, gdyż wtedy twierdzono, że będzie najlepszym siatkarzem świata, ale chyba i tak nie ma co narzekać. Zdobył wicemistrzostwo świata, wiele mistrzostw Polski, teraz europejski puchar. W Turcji najwyraźniej odżył i w tym finale odegrał jakże istotną rolę. I choć wszyscy cieszyliśmy się gdy dostawał „parę czap” od jastrzębskich siatkarzy to jednak po spotkaniu to on się cieszył, a nie Prygiel i jego koledzy. Gratulacje dla Gruszki i mamy nadzieję, że ktoś kiedyś tak jak Płomień wygra wreszcie jakiś puchar. Nie w tym roku jednak.
Krzysztof Mecner