Romantyzm i profesjonalizm
Przyjąłem ofertę prezesa Artura Popko na pisanie do bloga ekspertów PlusLigi, ciesząc się, że znalazłem się w znakomitym towarzystwie redaktora Janusza Nowożeniuka. Nasze siatkarskie losy splątały się przed 20 laty, gdy ja zaczynałem dopiero zajmować się siatkówką, a Janusz już powoli szukał swego następcy w „Przeglądzie Sportowym”. Wiele siatkarskich imprez jednak jeszcze wspólnie oglądaliśmy. Janusza Nowożeniuka już obecnie rzadko można spotkać na siatkarskich spotkaniach, ale nie stracił kontaktu ze swoją ulubioną dyscypliną, a jego pióro nie straciło na ostrości i celności spojrzenia. Pisanie w takim doborowym towarzystwie to dla mnie zaszczyt i przyjemność.
Tegoroczne puchary Polski siatkarzy w Kielcach i siatkarek w Olsztynie przywołały mi w pamięci te wszystkie poprzednie edycje pucharowe, w których sam uczestniczyłem jako dziennikarz „Sportu”. Gdy po finale w Kielcach spotkałem Wiesława Popika, od razu przypomniał mi się finał pucharu z 1994 r., kiedy to BBTS sensacyjnie pokonał w „jaskini lwa” AZS Częstochowa. BBTS miał wygrać rok wcześniej, ale gdy odeszli Wagner i Piwowarow, nikt nie dawał im szans w starciu z najlepszą wówczas drużyną Polski. Tuż przed tym finałem II-ligowy Raków Częstochowa sensacyjnie pokonał w meczu o III miejsce silny Stilon Gorzów. Po meczu przechodzący obok trener Wiktor Krebok rzucił do mnie z filuternym uśmiechem: „Czyżby to był dzień niespodzianek?”. Wygrana BBTS była jedną z największych niespodzianek w ostatnim 20-leciu.
Jeszcze mocniej pamiętam bodaj swój pierwszy puchar w 1991 r. w Myślenicach w wielkim stylu wygrany przez Czarnych Słupsk Jurka Komorowskiego. Pamiętam wspólny powrót do domu z siatkarkami (klub podwiózł mnie do Katowic) i furorę jaką rok później robił w Pucharze Zdobywców Pucharów docierając aż do turnieju finałowego w Muenster.
O tym jakie to były czasy, najlepiej świadczyć może fakt, że klub, nie mając pieniędzy na opłacanie siatkarek, zarejestrował je w Urzędzie Pracy jako… bezrobotne. I bezrobotne grały w finałach europejskiego pucharu.
Mile wspominam oba puchary z 1993 r. W trakcie męskiego turnieju rozgrywanego w Opolu sensacyjnie wygranego przez Chełmiec Wałbrzych Ryszarda Kruka, zorganizowano bankiet, w którym jedną część sali zajmowali ludzie siatkówki, a w drugiej części odbywało się wesele. Po jakimś czasie to wszystko zaczęło się mieszać. Retransmisję z decydującego meczu prowadziła TVP Katowice. Po powrocie z turnieju zostałem zaproszony przez redaktora Bolesława Cadera do wspólnego komentowania finałowego spotkania. W ten sposób zadebiutowałem też w roli siatkarskiego komentatora.
Z kolei turniej kobiet rozgrywano w Tarnobrzegu. Zapamiętałem go z innej zabawnej historii. Wtedy Puchar Polski rozgrywano przez trzy dni systemem każdy z każdym, więc spotkań było sześć, a nie trzy, jak obecnie, zdrowie też trzeba było mieć lepsze. We wtorek zadzwoniłem do trenera BKS Piotra Kopeckiego z prośbą czy mógłbym się z nimi zabrać do Tarnobrzega. Kazał mi się stawić w czwartek koło południa. Gdy przyjechałem do klubu podszedłem do Piotra i zapytałem o której wyjeżdżamy. On na to – zapytaj się trenerki. Okazało się, że szkoleniowiec w środę wieczorem został zdymisjonowany, a drużynę przejęła Elżbieta Ostojska. Kopecki jednak pochodził z Tarnobrzega, więc pojechał z nami.
Kończąc te stare wspominki, może jeszcze o pucharze mężczyzn w Gorzowie w 2000 r. Grały w nim trzy bardzo silne zespoły: Mostostal, Stilon i Kazimierz Płomień oraz wyraźnie słabsza wówczas warszawska Legia. Kazimierz prowadzony przez mistrza olimpijskiego Marka Karbarza przegrał półfinałowe spotkanie bodajże z Mostostalem. Na pomeczowej konferencji prasowej mistrz olimpijski popisał się kapitalną oceną: „Każdy chciał tu grać z Legią, ale niestety Legia jest tylko jedna”.
Teraz, kiedy byłem na turnieju finałowym w Kielcach, miło było spotkać wielu bohaterów poprzednich jakże ciekawych turniejów. Część pracuje obecnie w rolach szkoleniowców i innych. Nie da się uciec od refleksji jak bardzo obecna siatkówka zmieniła się od tej którą wspominałem wyżej. W klubach bieda piszczała, ale było w tym wiele romantyzmu i samozaparcia. W sporcie nie ma jednak już na to miejsca. Pieniądze są niezbędne do wygrywania nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Romantyczna atmosfera została zastąpiona przez profesjonalne wymagania. Zmieniły się kluby, które teraz są uznawane za bogate, zmieniły się przepisy, zmieniła się przede wszystkim hatmosfera jaka panuje wokół tych turniejów. W dzisiejszych czasach trwa walka o zwycięstwa, o miejsca w europejskich pucharach, o niemałe skądinąd nagrody. Ale mimo wszystko czasem będziemy tęsknić za dawną atmosferą i tym romantyzmem wokół.
W tegorocznych finałach wygrali ci co mieli wygrać. Skra nie straciła w dwóch meczach nawet seta, BKS Aluprof stracił tylko jednego. Castellani i Prielożny potwierdzili swój trenerski kunszt i obaj zbierali zasłużone gratulacje. Trochę może kibice w Kielcach i Olsztynie byli zawiedzeni, że mecze finałowe były bardzo jednostronne i za wielu emocji w nich nie było. Dla polskiej siatkówki to jednak dobrze, że te dwa kluby zagrają za rok w siatkarskiej lidze mistrzów. By tam coś znaczyć trzeba mieć naprawdę bardzo silne składy. Sytuacja sprzed paru lat, gdy puchar w 2004 r. zdobyła Polska Energia Sosnowiec, a w kolejnym sezonie skład miała tak słaby, że pucharowe mecze w lidze mistrzów przegrywała z kretesem, nie powinna się powtórzyć. Skra i Aluprof BKS zapewne i na kolejny sezon zmontują silne zespoły, bo już w tej chwili są to drużyny niemal kompletne.
Krzysztof Mecner