Rozbudzone nadzieje
Wrzesień jest miesiącem, gdzie Polska jest na ustach całej Europy. Najpierw za sprawą siatkarzy, którzy wywalczyli mistrzostwo Starego Kontynentu, potem koszykarzy i siatkarek, gdyż Polska jest organizatorem dwóch jakże ważnych mistrzostw w grach zespołowych. Miałem okazję śledzić w Katowicach finałowe gry najlepszych koszykarskich drużyn Europy i trzeba przyznać, że impreza udała się doskonale, nawet mimo braku w najlepszej ósemce naszej reprezentacji. „Spodek” po remoncie jest przepięknym obiektem i znów przeżywał oblężenie kibiców. Większość kibiców to byli jednak cudzoziemcy, ale polscy fani koszykówki też dopisali. Ciekawe jak będzie w czasie mistrzostw siatkarek, choć np. w Katowicach gdy Polki tu nie grają trudno oczekiwać będzie wypełnionych po brzegi hali.
Koszykarze wyszli z grupy, ale oni dopiero są na początku drogi do europejskiej czołówki, mniej więcej jak siatkarze u schyłku lat 90-tych. Od siatkarek oczekują wszyscy znacznie więcej. Trzy poprzednie mistrzostwa Europy były niezwykle udane dla naszej żeńskiej siatkówki. Tytuł mistrza Europy w 2003 r. przyjęto z powszechnym niedowierzaniem, ale gdy Andrzej Niemczyk i jego „złotka” dwa lata później w wielkim stylu obronił mistrzostwo już dla nikogo szokiem to nie było. Polska wdarła się do europejskiej elity. W półfinale graliśmy także przed dwoma laty za kadencji Marco Bonitty. Wówczas ogromna szansa została zaprzepaszczona, bo w eliminacjach nasz zespół grał jak mistrz, natomiast zawiódł w decydujących meczach. Miejsce w czwórce to zawsze jednak sukces i za stracone tamtych mistrzostw uważać nie można.
Teraz nadzieje przed drużyną Jerzego Matlaka są mocno rozbudzone. Nie tylko z faktu, że po raz pierwszy w historii polskiej siatkówki jesteśmy organizatorem mistrzostw, ale także z faktu iż tak doskonale wypadła w Turcji męska reprezentacja. Cel oczywiście może być tylko jeden – miejsce w półfinale. Matlak jest w trochę podobnej sytuacji jak Castellani. Też kontuzje i inne okoliczności „przetrzebiły mu drużynę”, ale jest na tyle doświadczonym szkoleniowcem, że opanuje sytuację i znajdzie odpowiednie „lekarstwo” na taką okoliczność.
Na losowanie nie narzekali siatkarze, siatkarki też chyba nie mogą. W większości spotkań będą faworytkami, a w zasadzie na drodze do półfinału spotykają jedynie dwie bardzo mocne ekipy Holandię w grupie eliminacyjnej i ewentualnie Rosję w II fazie rozgrywek. Teoretycznie więc pokonanie jednej z tych drużyn może wystarczyć by grać w półfinale, bo inne jak Chorwacja, Hiszpania, Belgia czy nawet Bułgaria nie są aż tak groźne, choć przecież w sporcie nikogo lekceważyć nie wolno ani dopisywać sobie punktów przed rozpoczęciem meczu bo może być to zgubne.
Po trzech pierwszych meczach siatkarzy, napisałem na blogu iż zdobędziemy medal. Teraz te pierwsze trzy dni mistrzostw zapewne skorygują te ogromne nadzieje, a zwłaszcza niedzielny mecz z bardzo groźną Holandią. Od tej ostatniej dostaliśmy dwa razy srogie lanie w Grand Prix, ale wydaje się że Holenderki wielką formę osiągnęły za wcześnie, co zresztą finał tamtych rozgrywek potwierdził.
W drugiej stronie drabinki jest więcej kandydatów do tytułu: Włochy, Serbia, Niemcy czy Turcja zdaniem wielu mogą te mistrzostwa wygrać. Podobnie jak w rywalizacji mężczyzn trudno jednak wskazać zdecydowanego faworyta. To już nie te czasy gdy Rosja Nikołaja Karpola miała ogromną przewagę nad resztą stawki i nikt w zasadzie nie mógł jej zagrozić. Rosjanki po drugim miejscu w Grand Prix są wprawdzie uważane za najsilniejszy zespół, ale ich gra bynajmniej nie zachwyca. Na pewno ich pokonanie leży w możliwościach polskich siatkarek.
Czekamy na te mistrzostwa z wielkim zaciekawieniem. Zdobyć medale w ME w obu konkurencjach to było coś niesamowitego. Ostatni taki przypadek mieliśmy w 1967 r. gdy siatkarki zdobyły srebro ME a siatkarze brąz. Te mistrzostwa rozgrywano jeszcze wspólnie a gospodarzem była Turcja. A skoro bawimy się w znaki i gusła, to może i to jest jakaś dobra wróżba dla naszej drużyny.
Krzysztof Mecner