Rozczarowanie
Z wielkimi nadziejami czekaliśmy na tegoroczny finał Europejskiej Ligi Mistrzów licząc, że mistrz Polski Skra Bełchatów jako drugi polski klub w historii wpisze się na listę zdobywców najcenniejszego klubowego trofeum w Europie.
Niestety wszystkich spotkało spore rozczarowanie. Skra wprawdzie grała cudownie... ale tylko kilka pierwszych minut pierwszego seta, potem nie miała nic do powiedzenia w spotkaniu z Dynamem Moskwa. Wygrana w meczu o brązowy medal ze słoweńską drużyną Volley Bled była już bardziej na „otarcie łez” i uratowanie honoru. Nie o takim przecież zwycięstwie wszyscy marzyli.
Trzecie miejsce w Europie może i nie jest złe, ale potencjał jaki ma Skra predysponuje ją do wyższych miejsc. Lokata jest identyczna jak dwa lata temu, gdy turniej również rozgrywany był w Łodzi. Odnosiło się jednak wrażenie iż wówczas Skra była bliższa wygrania czegoś więcej niż ten brązowy medal Champions League.
By wygrać takie rozgrywki jak turniej finałowy Ligi Mistrzów trzeba trafić z dyspozycją na turniej wszystkich graczy, a tego niestety w drużynie Skry nie zobaczyliśmy. Szwankowały niemal wszystkie elementy gry, a wielkie gwiazdy tej drużyny grały słabiej niż można było oczekiwać. Widać to było najbardziej po Francuzie Stephane Antiga, który w niczym nie przypominał gracza, który potrafił jeszcze niedawno zachwycać wszystkich swoją grą. Skra przegrała z Rosjanami bardzo wyraźnie, ci z kolei w finale zostali wręcz zdeklasowani przez włoskie Trentino. To świadczy, że do zdobycia Pucharu Europy było niestety bardzo daleko.
Cóż w sporcie może wygrać tylko jeden i nie ma co „rozrywać szat” a nadzieje przenieść na kolejny sezon. Choć taka szansa może się szybko nie powtórzyć. Dla Skry sezon się jeszcze nie skończył i czeka ją jeszcze walka o obronę tytułu mistrza Polski z Jastrzębskim Węglem. Jeśli najlepszy od lat polski klub nie chce tego sezonu spisać na straty, to musi tę rywalizację wygrać, a to wcale nie będzie takie proste. Skra przegrała już krajowy puchar i jak widać wcale nie ma takiego monopolu na wygrywanie jak by się to wszystkim mogło wydawać. Na wnioski podsumowujące tegoroczny sezon jeszcze za wcześnie, poczekajmy do finiszu rozgrywek ligowych.
Ligę Mistrzów wygrało drugi raz z rzędu Trentino z dużym udziałem Łukasza Żygadły którego wybrano najlepszym rozgrywającym turnieju finałowego. Łukasz tym samym zamknął chyba usta wszystkim, którzy byli zdziwieni jego powrotem do drużyny narodowej.
Od paru lat mówi się o dużym kryzysie włoskiej męskiej siatkówki, co widać po obniżeniu lotów drużyny narodowej. Kluby włoskie jednak wciąż mają w swych szeregach znakomitych graczy z całego świata i ani myślą oddawać prymatu na Starym Kontynencie. O tym, że włoska liga wciąż jest numer jeden świadczą tegoroczne wyniki europejskich pucharów. Włosi zgarnęli wszystkie trzy trofea (Treninto – Ligę Mistrzów, Cuneo – Puchar CEV, Perugia – Challenge Cup), a do tego dołożyli dwa najcenniejsze trofea europejskie w rywalizacji kobiet. W sumie z sześciu pucharów europejskich, aż pięć trafiło na Półwysep Apeniński. Takie wyniki mieli w czasach swej największej potęgi w poprzedniej dekadzie i mało kto się tego spodziewał.
Liga rosyjska tym razem znalazła się w cieniu włoskiej, choć pozycję numer dwa obroniła. Liga polska reprezentowana przez Skrę może być uważana za ligę numer trzy, ale my wcale przecież nie musimy być gorsi od Włochów czy Rosjan. Wygląda jednak na to, że potrzeba jednak znacznie więcej czasu by zacząć wygrywać z nimi i walczyć o zdobycie europejskich pucharów.
Cóż pozostaje mieć nadzieje, że ostatnie niepowodzenia „odkujemy” sobie w sezonie reprezentacyjnym. A ten zbliża się szybkimi krokami.
Krzysztof Mecner