Sezon dla Jastrzębia
Półfinałowa rywalizacja siatkarzy ZAKSY Kędzierzyn-Koźle i Jastrzębskiego Węgla była wręcz niesamowita. By ją rozstrzygnąć zespoły w ciągu dziewięciu dni rozegrały pięć spotkań, z których cztery ostatnie kończyły się tie-breakami. Losy tej rywalizacji zmieniały się jak w kalejdoskopie. ZAKSA miała wielką szansę, prowadziła w tej rywalizacji 2-1 w meczach. W czwartym spotkaniu prowadziła 2-0 w setach, w piątym 2-1. Jednak z awansu do wielkiego finału play off cieszyła się jednak ostatecznie jastrzębska drużyna.
To może być wciąż wielki sezon dla Jastrzębia – najlepszy w historii klubu. U schyłku minionego roku Jastrzębski Węgiel miał skromny jubileusz 60-lecia siatkówki w mieście. W 1949 r. powstała drużyna LZS Jastrzębie – zalążek późniejszego Górnika Jas-Mos, GKS Jastrzębie, KS Jastrzębie Borynia, wreszcie Jastrzębskiego Węgla. Gdy Jastrzębie pod koniec lat 60-tych awansowało do III ligi, siatkarze rezerw słynnego wówczas Górnika Katowice pytali „Gdzie leży Jastrzębie?”. Dzisiaj miasto może zostać... stolicą polskiej męskiej siatkówki.
W historii klubu występującego w ekstraklasie od 1989 r. były momenty lepsze i gorsze. Ten najpiękniejszy moment miał miejsce w 2004 r., kiedy to pod kierunkiem Igora Prielożnego drużyna została mistrzem Polski. Ten sezon może być dla jastrzębskiej drużyny jednak jeszcze lepszy. Przecież klub wywalczył już jedną koronę – zdobył niedawno Puchar Polski i przepustkę do Ligi Mistrzów. Teraz staje przed szansą zdobycia drugiej – ważniejszej korony. W walce o najważniejszy tytuł w polskiej klubowej siatkówce drużyna Roberto Santillego zmierzy się z etatowym mistrzem (od zdobycia przez Jastrzębie mistrzostwa w 2004 r. wszystkie kolejne tytuły zgarnęła drużyna z Bełchatowa!) Skrą. Już słychać głosy, że Jastrzębie jest bez szans w walce z bełchatowskim hegemonem. Ale poczekajmy z takimi sądami! W sporcie nie wystarczy mieć w swym składzie głośne nazwiska, umiejętności trzeba jeszcze potwierdzić na parkiecie.
Gdy przed sezonem nowy prezes klubu Zdzisław Grodecki opowiadał o nowych barwach klubowych przypominających złoty kolor, wielu tylko się uśmiechało. A drużyna pokazuje, że ten kolor... polubiła. I chwała siatkarzom z Boryni zwłaszcza za stalowe nerwy. Puchar Polski też przecież wygrali w tie-breaku z Resovią 15:13. A tu w dwóch rundach mieli niesamowicie trudno, przecież w ćwierćfinale wyeliminowanie z walki o medale bydgoskiej Delekty też wcale nie było takie łatwe.
W wielkim finale to jednak Skra Bełchatów będzie faworytem. Porównując siatkarzy obu finalistów grających na poszczególnych pozycjach, na każdej z nich w zasadzie przewagę ma obrońca tytułu. Jastrzębie nie szalało przed sezonem z transferami, ale dokonywało trafnych zakupów. Strzałem w „dziesiątkę” było na pewno kupienie Pawła Abramowa. To, że Rosjanin jest znakomitym siatkarzem, wszyscy już wcześniej doskonale wiedzieli. Okazał się jednak również doskonałym liderem - osobą, która nie traci głowy w nawet w pozornie beznadziejnych boiskowych sytuacjach. Inną gwiazdą jest Australijczyk Igor Yudin – niemalże wychowanek klubu z Boryni, bo przecież trafił do drużyny jako „nieopierzony” gracz, a teraz w meczach dosłownie fruwa w powietrzu jak na sprężynach i dla wielu drużyn jest nie do zatrzymania. A pozostali dostrajają się do poziomu i stąd te tegoroczne sukcesy.
Żal wszystkim natomiast trochę ZAKSY. Wielu liczyło, że kędzierzyński zespół nawiąże do sukcesów z początku obecnej dekady. Jastrzębski Węgiel jednak – co też znamienne – po raz czwarty z kolei zamknął kędzierzynianom drogę do najwyższych laurów.
Teraz przed decydującą batalią o mistrzostwo Polski mamy chwilę oddechu, bo przecież w weekend czeka nas finał Champions League z udziałem Skry. Ten turniej też może mieć pośrednio jakiś wpływ na to jak będzie wyglądać finałowa rywalizacji w PlusLidze. Skra mierzy wysoko, wyżej niż w mistrzostwo kraju. Jastrzębie ma czas zebrać siły i postawić faworytowi wysokie wymagania. Bez względu na wynik finałowej batalii sezon 2009/2010 już Jastrzębie może uznać za jeden z najlepszych w swej historii. Ale nie sądzę, żeby trener Roberto Santilli i jego podopieczni już się tym zadowolili. Skoro otwiera się kolejna szansa... to czemu nie spróbować jej wykorzystać.
Krzysztof Mecner