Siatkarska NBA?
W przededniu startu kolejnego sezonu PlusLigi można poczytać o różnych projektach przekształceniu naszych rozgrywek siatkarskich w coś na wzór amerykańskich lig zawodowych w koszykówce czy hokeju, czyli NBA i NHL, w których nikt nie spada, a gra ten kto spełni wymagania finansowo-organizacyjne. Pomysł w sumie karkołomny, bo jak się wydaje w naszych warunkach trudny do zrealizowania. Choć oczywiście nie do końca taki pozbawiony sensu, bo świat się zmienia i realia sportowe też.
Główne argumenty przeciwników, jakie można usłyszeć, to oczywisty brak emocji w spotkaniach drużyn słabszych, które tracąc szanse walki o medale i nie zagrożone degradacją nie będą mieć motywacji do walki o powiedzmy 10. miejsce. Drugi argument przeciwko to co w takim razie zrobić z zespołami I ligi, które np. mimo wygrania rozgrywek nie będą w stanie spełnić wymogów takiej zamkniętej ligi. Oczywiście i tu można znaleźć receptę. Jak ktoś nie ma pieniędzy to i tak miejsca w PlusLidze nie utrzyma (patrz Jadar Radom), a jak ktoś ma to i tak będzie grał (patrz Politechnika AZS Warszawa). Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że przy ścisłych wymogach może je spełnić np. tylko sześć klubów i taka byłaby ilościowa ta liga. NHL jednak w roku 1967 r. też liczyła sześć drużyn (4 z USA i 2 z Kanady), a tymi rozgrywkami pasjonowały się niesamowicie oba kraje.
Z drugiej strony nie można wykluczyć, że np. wymogi spełni 30 drużyn. Wtedy ligę trzeba by było dzielić na grupy (jak amerykańskie konferencje) i trudno przypuszczać by telewizje chciały transmitować wszystkie mecze, a to przecież jeden z wymogów wszystkich sponsorów inwestujących w siatkówkę.
Co do rozgrywek I ligi łatwo można „obejść” profesjonalne wymogi dopuszczając np. do walki o mistrzostwo Polski do play off mistrza tych rozgrywek, tworząc mu szansę gry o medale, nawet jeśli nie ma odpowiednich pieniędzy.
To wszystko należałoby dokładnie rozważyć i zbadać stanowisko klubów PlusLigi. Na pewno te biedniejsze nie będą za takim rozwiązaniem. Siatkarskich lig zresztą nigdzie nie ma takich na wzór NBA. Koszykówka w USA to sport narodowy, a siatkówka już nie. Amerykanie nie mają własnej ligi zawodowej siatkówki co sprawia, że ich zawodnicy jeżdżą „za chlebem” do Europy, Azji bądź Ameryki Południowej. A jednak mimo wszystko to właśnie USA, jak wiemy, jest w siatkówce mistrzem olimpijskim. Zamkniętej ligi nie ma żaden kraj w Europie, ale w przyszłości nie jest przecież wykluczone, że takie ligi będą tworzone. Przy obecnym potencjale polskiej gospodarki na stworzenie takiej ligi jest chyba za wcześnie, ale dyskutować nad nim warto, bo współczesny sport się zmienia i idzie w kierunku pełnego zawodowstwa i komercjalizacji. Dzisiaj każdy chce mieć sukces. Każdy sponsor, który wykłada pieniądze na siatkówkę daje je przecież po to, by odnosić sukcesy, żeby jego logo pojawiało się w mediach, a jeśli wyników nie ma, wycofuje się i przenosi środki na inne dyscypliny. Dlatego sądzić należy, że nawet bez strachu o ligowy byt drużyny będą cały czas walczyć by jakoś zaistnieć.
Kiedy 20 lat temu rozmawiałem z zawodnikami, którzy wyjeżdżali do zachodniej Europy, każdy z nich podkreślał, że tam wynik decyduje o losie każdego siatkarza i trenera. Albo wygrywasz... albo cię nie ma. To po latach staje się już chyba obowiązującym trendem w całej Europie.
W chwili obecnej formuła naszej PlusLigi wydaje się optymalna i nie ma sensu na szybko wprowadzać tych wszystkich innowacji. Dyskutować jednak nie tylko można, ale nawet trzeba. Bo świat się zmienia i tworzenie ligi na wzór NBA czy NHL może za kilka lat stać się po prostu koniecznością. Na razie jednak skupmy się na tegorocznych rozgrywkach, bo i przy starej formule emocji powinniśmy mieć co niemiara, a liga powinna fanom siatkówki dostarczyć ogromnych emocji. I to tym fanom kibicującym drużynom walczącym o medale i słabszym zespołom, których głównym celem będzie zapewnienie sobie dalszego bytu w szeregach Polskiej Ligi Siatkówki, gdyż póki co degradacje i awanse są wciąż obowiązujące.
Krzysztof Mecner