Starcie z hegemonem
Reprezentacja Polski bardzo udanie rozpoczęła tegoroczny start w prestiżowych rozgrywkach Ligi Światowej. Wygrana w Łodzi z mistrzami olimpijskimi 3:0 w dobrym stylu była też fantastycznym debiutem w meczu o punkty Andrei Anastasiego, nowego szkoleniowca naszej kadry. Wprawdzie w drugim spotkaniu Amerykanom udał się rewanż, ale przecież punktów liczyć nie musimy, bo mamy jako gospodarz zagwarantowany udział w turnieju finałowym tych rozgrywek. Ważniejsza jest dobra gra i szykowanie formy na decydującą rozgrywkę.
Teraz kadra wyleciała zza ocean, gdzie czeka ją seria sześciu spotkań wyjazdowych. Najciekawiej zapowiadają się potyczki z Brazylią, aktualnym mistrzem świata. Brazylijczycy rządzą Ligą Światową od 2001 r. gdy wygrali finał w Katowicach. Zbyt dobrych wspomnień ze spotkań z kadrą Bernardo Rezende nie mamy. Bolą zwłaszcza porażki w finale mistrzostw świata 2006 r. i ta sprzed roku, gdy Brazylia rozwiała nasze sny o medalu w kolejnym Mundialu, a także w ćwierćfinale Igrzysk Olimpijskich w Atenach.
A przecież niegdyś z Brazylią wygrywaliśmy regularnie. Pierwsza potyczka z tym zespołem miała miejsce w 1959 r., gdy łatwo pokonaliśmy ją w Turnieju Trzech Kontynentów (próbnej edycji Pucharu Świata). Z pierwszych kilkunastu spotkań Polska przegrała tylko jedno - w 1969 r. na Pucharze Świata w NRD. Potem Brazylia dołączyła do światowej elity i o zwycięstwa było już coraz trudniej. Brazylia była na tournee po Polsce w 1984 r. przed Igrzyskami Olimpijskimi w Los Angeles. Z pięciu spotkań nasza kadra prowadzona wówczas przez Huberta Wagnera wygrała aż cztery. Brazylia potem zdobyła swój pierwszy medal olimpijski. Od tamtych czasów przegrywamy z tym zespołem z małymi wyjątkami regularnie. Choć w meczach Ligi Światowej kilka razy udało nam się ich pokonać. W 2000 r. w Łodzi wygraliśmy z nimi jeden mecz, gdy trenerem był Ryszard Bosek, a Brazylię prowadził wtedy Radames Lattari Filho. Najlepsze chwile przeżywaliśmy w 2002 r. Miałem okazję być wówczas z reprezentacją w Goianie, gdzie wówczas nasza kadra pokonała 3:0 Brazylijczyków w pierwszym meczu, a w drugim pechowo przegrała 2:3. W rewanżu dwa razy po 3:2 pokonaliśmy zespół Bernardo Rezende w Katowicach. W sumie wygranie trzech z czterech spotkań na wszystkich zrobiło wrażenie. Tyle, że parę miesięcy później to Brazylia została mistrzem świata, a Polska nie zakwalifikowała się nawet do czołowej ósemki. Od tamtych spotkań przegrywamy jednak raz po raz. Wygraliśmy jedynie towarzyski mecz przed rokiem, podczas otwarcia nowej hali w Ergo Arena na granicy Gdańska i Sopotu.
W tegorocznej edycji Ligi Światowej Brazylia jest ponownie wielkim faworytem. Trudno żeby było inaczej, przecież od 2001 r. wygrała osiem z dziesięciu kolejnych edycji World League. Mimo, że po Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie w tej drużynie nastąpiła zmiana pokoleniowa, nic nie straciła ze swej wartości, a w niektórych elementach gry wydaje się być nawet mocniejsza niż dawniej.
Z ogromnym więc zainteresowaniem czekam na starcie naszej reprezentacji z tym siatkarskim hegemonem. Te mecze na pewno udzielą nam odpowiedzi na pytanie w jakim miejscu jesteśmy i czy nasza kadra jest obecnie w stanie rywalizować o prymat w świecie. Wygrać z „canarinhos” na ich terenie jest szalenie trudno, ale w sporcie nie ma rzeczy niemożliwych.
Mecze z USA w Łodzi na pewno dały wszystkim sporo optymizmu i nadziei. Kadra Anastasiego wydaje się być na dobrej drodze i sądzić należy, że teraz z meczu na mecz będzie się prezentować lepiej. Na takie mecze nie trzeba nawet specjalnie motywować graczy, bo wygrana z Brazylią to zapewne marzenie każdego siatkarza, a takie wygrane jak te wyżej przypomniane, na wiele lat zostają w naszej pamięci. Amerykanie są wciąż wielką drużyną, z fantastycznymi graczami w składzie. Skoro potrafiliśmy tak łatwo pokonać mistrzów olimpijskich, to i z mistrzami świata bez szans nie jesteśmy. Pozostaje nam więc mocno trzymać kciuki za polską reprezentację i wierzyć, że w Rio de Janeiro pokaże wielką siatkówkę.
Krzysztof Mecner