Strzał w „dziesiątkę”!
Z zadowoleniem przyjąłem wiadomość, że nowym trenerem naszej męskiej reprezentacji zostanie Andrea Anastasi. Kiedyś komentując jakieś spotkanie w telewizji „Eurosport” z jego udziałem stwierdziłem, że to najlepszy trener męskiej siatkówki na świecie i z tego się nie wycofuję. Anastasi był wyśmienitym siatkarzem w przeszłości, ale sławę zawdzięcza głównie swym dokonaniom trenerskim. Przecież jako jedyny trener doprowadził do złotych medali mistrzostw Europy dwie różne reprezentacje (Włochy i Hiszpanię) i jest też jednym z niewielu siatkarzy na świecie, który był mistrzem Europy zarówno jako zawodnik jak i trener. Wierzę, że pod jego kierunkiem nasza kadra może zdobyć wiele cennych trofeów z medalem olimpijskim włącznie. Medalem, w którego zdobyciu w Pekinie przeszkodził nam właśnie Anastasi i prowadzona przez niego włoska reprezentacja.
Po tym meczu zawsze świetnie analizujący to co się dzieje na boisku Wojciech Drzyzga stwierdził, że przegraliśmy ten najważniejszy na igrzyskach mecz dlatego, że trener rywali lepiej czytał grę niż Raul Lozano. Pewnie nie tylko ja uważam, że mieliśmy w Pekinie dużo lepszy zespół od Włochów, ale medalu zdobyć się nie udało.
Anastasiego pamiętam także z boiska. Jak sam mówił mi kiedyś w wywiadzie jakiego udzielił mi dla „Sportu”, finał mistrzostw Europy w 1989 r. Włochy – Szwecja był jednym z jego najbardziej pamiętnych w występach w reprezentacji Italii. Wszedł wówczas na boisko w trzecim secie (był zmiennikiem słynnego duetu włoskich przyjmujących Luca Cantagalli i Lorenzo Bernardi), gdy szala zwycięstwa zdawała się przechylać na stronę Szwedów i pozostał na boisku aż do zwycięskiego dla jego zespołu końca. W reprezentacji Włoch grał przez wiele lat (także pod kierunkiem polskiego trenera Aleksandra Skiby w 1987 r.) i oprócz mistrzostwa Europy zdobył z nią mistrzostwo świata (1990), dwa złote medale Ligi Światowej (1990, 1991), srebro Pucharu Świata (1989) i złoto Igrzysk Śródziemnomorskich (1991). Grał w Parmie, Modenie, Falconarze i w Sisleyu Treviso, gdzie w 1991 r. był zawodnikiem w ekipie z Bernardim i Cantagallim. Jako grający trener kończył ten sezon po odejściu szwedzkiego szkoleniowca Kristianssona. Prowadził ekipę Sisleya wspólnie z Maciejem Tyborowskim zdobywając w 1991 r. Puchar CEV.
Jako trener zaczynał w klubach Brescia i Montichiari, ale sławę przyniosła mu praca z włoską kadrą narodową. Wywalczył z nią mistrzostwo Europy (1999), brąz na igrzyskach w Sydney (2000), wygrywał Ligę Światową. Jeszcze większego wyczynu dokonał z reprezentacją Hiszpanii, z którą wygrał najpierw Ligę Europejską, a następnie mistrzostwa Europy w 1987 r. w Moskwie, po pamiętnym finale z Rosją, gdy jego zespół miał przeciwko sobie nie tylko rywali i tysiące kibiców, ale także... sędziów, wyraźnie faworyzujących gospodarzy. Potem po raz drugi prowadził włoską kadrę doprowadzając ją do półfinałów igrzysk w Pekinie i ostatnich mistrzostw świata w 2010 r.
Mówił, że najlepszym siatkarzem z jakim kiedykolwiek pracował był Lorenzo Bernardi, który miał duszę zwycięzcy i nigdy nie dopuszczał do siebie myśli o porażce. Zbiegiem okoliczności Bernardi od kilku tygodni pracuje w Polsce z siatkarzami Jastrzębskiego Węgla.
Przed Polską niezwykle ważny rok, może nawet decydujący o roli naszej siatkówki w tym sporcie na kolejną dekadę. Nie uważam, że polska myśl szkoleniowa jest gorsza od włoskiej, argentyńskiej, amerykańskiej lub jeszcze innej. Jednak uważam, że w roku przedolimpijskim ryzyko należy ograniczyć do minimum, a po prostu zatrudnić najlepszego trenera jakiego można zdobyć bez względu na jego narodowość czy polityczne opcje. A Anastasi z pewnością jest jednym z najlepszych trenerów świata co wielokrotnie w przeszłości udowadniał. A także to niezwykle inteligentny człowiek, nie bawiący się w żadne pozaboiskowe układy (jego historię z mistrzostw świata w 2002 r. kiedyś na tym blogu opisałem), który na pewno znajdzie wspólny język z naszymi siatkarzami. Bo jego wizja siatkówki i pracy z drużynami narodowymi jest bardzo ciekawa.
Nowemu selekcjonerowi i przede wszystkim naszej kadrze życzę samych sukcesów i by znów dostarczali nam wielkich emocji i wielkich wzruszeń. Zatrudnienie go na stanowisku selekcjonera to wg mniej „strzał w dziesiątkę”, bo nie ukrywam, że polecałem go w różnych rozmowach z działaczami związku. I jestem przekonany, że nie tylko ja się na jego pracy w Polsce nie zawiodę.
Krzysztof Mecner