SUKCES PRAWDZIWY CZY WYDUMANY
ZDANIEM WETERANA
SUKCES PRAWDZIWY CZY WYDUMANY
EUROPEJSKIE Puchary, o których dogłębne informacje przedstawia mój partner, red. Krzysztof Mecner, zakończą się sukcesem, jeśli dwie nasze drużyny, które awansowały do Finału Czterech zajmą w nim miejsca – w Lidze Mistrzów - pierwsze (Skra) oraz w Challenge Cup, który zwę Pucharem Pocieszenia - lepsze od czwartego (Gwardia). To byłby prawdziwy sukces, które to słowo jest bardzo często nadużywane. Nie deprecjonujmy znaczenia tego wyrazu. Oczywiście mamy teraz tak wytęsknioną przez lata reżimów wolność słowa i możemy sobie sukces przypisać takiemu wydarzeniu, które się nam podoba. Chodzi jednak, mając na myśli ów niekłamany sukces ze swą wielką wagą, prawdziwą mocą swej nazwy, by podobał się wszystkim, w każdym razie powszechnie. Tak jak medale Małysza i złote Justysi Kowalczyk a nie na przykład wygrana w cymbergaja Jasia z małego podwórka lub choćby drużyny siatkówki z jakimiś przeciętnymi zespołami. Przykłady takich sukcesików można mnożyć, bo lubują się w tym różni działacze, wyolbrzymiający przy braku dużego owe małe. Ku własnej chwale też oczywiście. Tak przy okazji dziękuję Ci partnerze – Krzysiu – za ruszenie sprawy polskiej pisowni zagranicznych nazwisk. Polacy nie gęsi...
Miałem w planie inny temat nr. 1 na warsztacie, lecz wciąż przychodzi nam jeszcze czekać na umowę w sprawie transmisji tv z siatkówki w latach następnych. Może przez to długie oczekiwanie umowa będzie jak najkorzystniejsza dla wszystkich, szczególnie tego szarego widza, którego nie stać na dekodery a jest go (widza oczywiście) najwięcej i powinno się go cenić bo w swej masie to siła i wartość ogromna.
Biorę się więc na razie za inne jeszcze sprawy, choćby np. objawy świadczące, że przydało by się trochę krytyki niektórym sędziom w tak niedawno chwalonej przeze mnie PlusLidze. Nie dorównują klasą takim swoim starszym kolegom jak np. Andrzej Lemek (niestety za rok kończy karierę) i Grzegorz Jacyna. Nie posądzam owej grupy o stronniczość a po prostu o brak refleksu, szybkiego spojrzenia, innych cech dobrych sędziów, na które jednak trzeba pracować, prowadząc jak najwięcej spotkań, nie tylko tych na wysokim szczeblu, także owych za opłatą 30 złociszów w ligach niższych szczebli, rozgrywkach młodzieżowych, juniorskich. To tak jak gra dobrej drużyny w sparingach ze słabszymi, gra, która też daje korzyści, gruntuje doświadczenie.
Oddzielny temat to sędziowie liniowi, z których „pomocy”, zdarzało się, dobry sędzia w czasie meczu po kolejnych gospodarskich wyczynach po prostu rezygnował, biorąc trud całościowej oceny na siebie. Oczywiście nie zachęcam do naśladownictwa, bo liniowi potrzebni, obiektywni no i uważni, pamiętający patrzeć bystro na linię a nie jak ogół kibiców np. na akcje w górze siatki. Gdy piszę o sędziach nieodłącznie przypominają mi się stare czasy, gdy miałem w tym towarzystwie (mafii, jak złośliwi mówią) swoich ulubieńców, idoli, z najlepszym chyba w historii wielkim „Bambusem” czyli Zygmuntem Zwierzańskim. Uroczy lwowianin potrafił nawet publicznie przyznać się do błędu, wstać ze stołka ze słowem „przepraszam”. Tego się teraz nie widzi i nie dlatego, że takie dobre sędziowanie. Miał Bambus swoje przywary, lubił towarzyskie spotkania, na stołku był jednak zawsze w formie. Starał się być punktualny, choć przyprawił mnie kiedyś, kierownika całej grupy z biletami lotniczymi w ręku o zawał, gdy do odlotu były minuty a Zygmunta ni śladu. Zaspało po towarzyskiej feście chłopisko, pędem z hotelu a tu taksówki ni śladu, 6 rano pierwszego maja. Stanął na środku ulicy, wyciągnął gruby banknot i pojechał w stronę lotniska... ciężarówką z transparentami. Jaka go kara spotkała zamilczę poza tym, że miała swoją moc i była smakowita.
Stara pamięć przypomina inne nazwiska, m.in. Lucjan Tyszecki, Emil Siracki, z młodszych Adam Żelazny, Cezary Matusiak. Lista byłaby długa, bo panowały lata większego urodzaju niż obecnie. Może zresztą jakimś jednym z magnesów do dobrego sędziowania była perspektywa wyjazdów za granicę i to nie tylko do ZSRR a i w przeciwnym kierunku, co dla wielu osób w dawnych czasach było marzeniem nieosiągalnym, nie tak jak teraz, gdy wrota całej Europy dla nas otwarte, przeszkodą jedynie pojemność kieszeni.
A propos kieszeni to sędziowanie w męskiej Plus Lidze nienajgorzej opłacane, 1100 zł brutto za mecz to niezły dodatek do płacy w podstawowym zawodzie. Oby brali swoje dobre pieniądze zasłużenie. Tym bardziej, że obecnie, po liberalizacjach przepisów sędziowanie wydaje się sporo łatwiejsze niż niegdyś, choć wymaga takiej samej ostrej uwagi. Za to jest obecnie baczniej, dokładniej obserwowane przez...kamery telewizyjne. I to jest bat na nieuważnych sędziów a wprowadzane już próbnie, na razie dodatkowe, „na życzenie” oceny w powtórkach telewizyjnych to wynalazek znakomity, zmuszający sędziów do dobrego wytężania wzroku.
PlusLigi wkroczą niebawem w fazę play off. Czy w męskiej lidze, którą pilniej obserwuję były w rundzie zasadniczej jakieś wielkie niespodzianki. Myślę, że miejsca w tabeli odpowiadają raczej przewidywanej przed sezonem wartości ale w play offach zaczną się naprawdę mecze prawdy. Gra do trzech wygranych w play offowych parach wyeliminuje przypadki, jeśli zaś o owe pary chodzi, to oczywiście tematem nr jeden staje się, kto wywalczy na finiszu zasadniczej taką pozycję, która uchroni go w półfinale od spotkania ze Skrą, uważaną za mocarza. Warszawscy kibice martwią się o swą Polibudę; której do osiągnięcia bezpiecznej ósmej pozycji stoi na drodze Skra i Resovia. AZS to wprawdzie dobry zespół, lecz moim zdaniem najsłabszy w lidze jeśli chodzi o psychikę. Tyle prostych błędów nie umiejących zachować stabilności, spokoju warszawiaków zasilało punktowo konta przeciwników. No ale jak będzie – zobaczymy, szczególnie w drugiej fazie play off zapowiada się kilka mrożących krew w żyłach pojedynków. Publiczność jak zwykle tłumnie dopisze, zabraknie dla wszystkich chętnych biletów (apel dla władców PlusLigi by bezwzględnie eliminować z kolejnych rozgrywek kluby z salami nie mającymi widowni odpowiedniej wielkości, nie mówiąc już o kurnikach, w których nie da się grać dobrze i efektownie w obronie, bo się obrońca może zabić o stołki), dopiszą – mamy nadzieję sędziowie no i ważne – nerwy zawodników i niektórych krewkich panów trenerów, tych potencjalnych dostarczycieli żółtych kartek.
Janusz Nowożeniuk