Sztuka transferów
W czasie przerwy między rozgrywkami tym czym najbardziej żyją kibice polskich drużyn są bez wątpienia transfery. Z nowymi siatkarzami czy siatkarkami zawsze wiązane są ogromne nadzieje. Nie zawsze jednak te nadzieje są spełniane i stąd czasami przedwczesne rozwiązywanie kontraktów oraz ogromny zawód. Sztuka transferów jest jedną z najważniejszych elementów przygotowania drużyny do sezonu. Jak mawiał jeden z zaprzyjaźnionych ze mną szkoleniowców, gdy dobrze zestawi się zespół to potem dużo łatwiej jest potem w czasie rozgrywek ligowych.
Sezon transferowy już dawno się zakończył, ale wciąż pojawiają się nowe fakty związane z przynależnością klubową. Głośno w ostatnich dniach o odejściu z Impelu Gwardii Wrocław słynnej holenderskiej rozgrywającej Kim Staelens oraz o Piotrze Gruszce, którym zainteresował się Indykpol AZS Olsztyn. Nie wszystkie transfery siłą rzeczy są udane. Z Holenderką w składzie we Wrocławiu liczono, że Gwardia będzie się liczyć w walce o wysokie lokaty, ale zespół przegrywał, więc rozgrywającą pożegnano. Podobnie jest w Olsztynie, gdzie oczekiwania były wyższe, a porażki sprawiły, że klub próbuje coś zmienić. W Olsztynie gwiazdą miał być Bułgar Ananiew, siatkarz niezwykle utalentowany, który z dobrej strony pokazywał się na wielkich imprezach w reprezentacji swego kraju. Na początku poprzedniego sezonu doznał jednak poważnej kontuzji i sezon miał stracony. Teraz historia się powtórzyła i znów Bułgar nie jest w stanie pomóc drużynie. Stąd zainteresowanie Gruszką. Piotr to rekordzista w występach w reprezentacji narodowej i przecież grać w siatkówkę nie zapomniał.
Nie zawsze więc można przewidzieć wszystkiego co wiąże się z udanym transferem. Czasem siatkarze nawet o bardzo głośnych nazwiskach nie sprawdzają się w nowym otoczeniu, a czasem mało wcześniej znani gracze są znakomici w meczach PlusLigi. Przy transferach trzeba brać pod uwagę potrzeby drużyny, cenę i możliwości finansowe klubu, a także… narodowość, bo przecież w PlusLidze są ograniczenia dla cudzoziemców. Stąd wielki popyt na zagranicznych graczy… z polskimi paszportami, którzy nie blokują miejsca dla obcokrajowców. Tak było np. z Baranowiczem, Łaską i wieloma innymi.
W Polsce od lat pojawiają się siatkarze z zagranicy o głośnych nazwiskach. Pierwszą wielką gwiazdą w polskiej lidze była Rosjanka Nina Muradjan, medalistka igrzysk z Montrealu w 1976 i mistrzostw świata w 1978 r. Ona trafiła do AZS AWF Warszawa trochę przypadkowo, gdyż wyszła za mąż za Polaka i stąd jej gra w naszej lidze. Potem zresztą wyjechała do Niemiec i nawet przyjęła nowe obywatelstwo. Jej transfer wzbudził jednak ogromne zainteresowanie w latach 80-tych. Po rozpadzie systemu komunistycznego trafiało do naszej ligi wiele siatkarek i siatkarzy z byłego ZSRR, ale zwykle nie najwyższych lotów. Dopiero w końcu lat 90-tych AZS Częstochowa zatrudnił autentyczną gwiazdę jaką był w tamtym czasie Siergiej Orlenko – medalista najważniejszych siatkarskich igrzysk.
Po nim trafiali coraz lepsi zagraniczni zawodnicy i zawodniczki, w tym ci z „najwyższej półki” jak Antiga, Abramow, Konstantinow, Heikkinen, Falasca, Łasko, Grozer, Hernandez, Billings i paru innych. Były też nieporozumienia. Męska drużyna Gwardii niegdyś zatrudniła u siebie medalistę olimpijskiego z Atlanty Jugosłowianina Dejana Brdjovica. Trener Jarosz szybko jednak doszedł do wniosku, że Brdjovic przyjechał do klubu na „sportową emeryturę” i po paru meczach odesłał go do domu. Takie sytuacje niestety też się zdarzają.
Dziś w dobie „wolnego rynku” wybór siatkarzy i siatkarek z całego świata jest ogromny i kluby zwykle długo analizują przydatność graczy do swoich zespołów. Polska jest atrakcyjnym krajem dla siatkarzy i siatkarek nie tylko ze względu na zainteresowanie i poziom, ale także finansowo. Oceniając zakupy przedsezonowe polskich drużyn po tych kilku kolejkach trzeba powiedzieć, że generalnie były trafne. Historie jednak jak ze Staelens czy Ananiewem zawsze będą się zdarzać, gdyż trudno je przewidzieć.
Krzysztof Mecner