TAK SOBIE
ZDANIEM WETERANA
TAK SOBIE
Pierwszą część, tą trudniejszą, meczów w grupie A turnieju olimpijskiego siatkarzy w Londynie 2012, oceniać można, oczywiście mając na uwadze starty Polaków, tak sobie. Startując z pozycji faworyta, co – jak już pisałem, wcale nie jest łatwe, ten trójmecz zaczęła drużyna Anastasiego cennym i w niezłym stylu, po wyraźnym poprawieniu przyjęcia i ożywienia swojego atutu – bloku, zwycięstwem nad Włochami. Zawsze groźnymi, potrafiącymi grać, jeśli są, jak to się mówi – na fali, nieszablonowo. Ta fala nie była jednak zbyt wysoka, ale mniejsza czy większa, grunt, że nasi ją pokonali. Niestety, w kolejnym spotkaniu Bułgarzy okazali się lepsi. Ktoś napisał, że była to niegroźna wpadka Polaków. Nie bagatelizował bym tak tej porażki. Bułgaria potrafi czasem pokazać swą dużą siłę, podobnie jak nasi brak stabilności, jakiejś okresowej – jak mniemam (i obym miał rację) –anemii, zdarzającej się nawet np. Bartoszowi Kurkowi.
Wygrana z Argentyną, bez straty seta, poprawiła na szczęście ogólną ocenę zespołu, w składzie, jakiego dawno nie mieliśmy. Pamiętajmy wszakże, że sam potencjał nie wystarcza i trzeba naprawdę porządnie wziąć się w garść. Czy Anastasi wypracował z drużyną szczyt formy na olimpijskie zmagania? Zobaczymy, jak będzie dalej. Trzeba zagrać bez żadnego luzu, nawet z kolejnymi, teoretycznie słabszymi zespołami w grupie – Wielką Brytanią (gospodarz) i Australią ( piszę ten tekst z konieczności już 3 sierpnia czyli przed meczami z tymi drużynami). Tego luzu nie życzyłbym drużynie, by to nie weszło w krew.
Oczywiście chodzi mi o grę a nie zachowanie. Rozgromić słabszego przeciwnika, wygrać bez straty seta. Gdy się da, walić bez żadnej litości i eksperymentów w składzie (chyba, że rezerwy równe pierwszej szóstce). To już była zasada doktora Zygmunta Krausa, wybitnego trenera AZS AWF, zespołu toczącego niezapomniane ( w każdym razie dla starszych fanów) boje z m.in. siatkarzami z Olsztyna czy Wrocławia.
Pewien znany komentator z TV żalił się, że nasi reagują za mało spontanicznie na swe udane akcje, za mało podobno wybuchów radości, co się bardzo podoba sporej części publiczności, podnosi procent oglądalności w transmisjach. Nie mam zwyczaju oceniać pracy kolegów po fachu, niemniej temu konkretnie panu życzyłbym dużo lodu by przyłożyć go do rozpalonej, mam nadzieję nie pustej głowy. Spokój, równa, nie zaś szarpana przesadnymi wybuchami radości gra to przecież styl, do którego podobno dążymy. Co nie znaczy, że nie należy się cieszyć, gdy jest ku temu powód, lecz bez przesady, histerii, w którą niektórzy chwalcy lubią wpadać, podobnie jak - powtarzam po raz enty - w nadmierne cytowanie modnych teraz statystyk. Owe nie zawsze prawdę absolutną powiedzą, są na to przykłady. Inna sprawa, że gdy się nie ma od siebie za wiele do powiedzenia - to jakże te statystyki są cenne!
Nie bawiąc się w podliczanie punktów można (piszę ,jak wspomniałem, 3 sierpnia) przyjąć, iż polski zespół awansował do ćwierćfinału, w którym obowiązuje już system pucharowy. Musimy przejść dalej! Czy się powiedzie? Jeśli nie – gorycz porażki Jeśli tak - to wiadomo jaki cel przyświeca - 10 sierpnia wygrać w półfinale, natomiast dwa dni potem walczyć o złoty medal. Mając za sobą jakże wspaniałą polską publiczność, która opanowała całkowicie halę w Londynie. Ta publiczność zawsze życzliwa, wspomagająca, zawsze dopisuje, zawsze jest. Sadzę, że była by także obecna, gdyby Polacy rozgrywali jakiś turniej np. na jakże dalekiej, trudno dostępnej Antarktydzie. Polscy kibice to są najprawdziwsi mistrzowie świata!