To już 16 lat
13. marca mieliśmy szesnastą rocznicę przedwczesnej śmierci legendarnego polskiego szkoleniowca Huberta Jerzego Wagnera. Pamięć słynnego trenera kultywujemy, corocznie organizując Memoriał Wagnera, będący najważniejszym turniejem towarzyskim w Polsce, zawsze rozgrywany tuż przed główną imprezą sportową. Czas szybko przemija, ale legendy nigdy nie umierają. Tak też jest z Hubertem Wagnerem, któremu polska siatkówka zawdzięcza nie tylko najwspanialsze sukcesy w swej historii, ale też powszechne uwielbienie kibiców. To dzięki Wagnerowi i jego fenomenalnym podopiecznym ten sport stał się jednym z najważniejszych w naszym kraju.
Do Wagnera ostatnio często porównywano… Antigę. Podobne były ich bowiem drogi do kadry. Obaj dostali nominację zupełnie nieoczekiwanie dla wszystkich, w momencie gdy obaj byli jeszcze wciąż czynnymi zawodnikami. Także ich droga do sukcesu była podobna, gdyż po niespełna dwóch latach obaj potrafili naszą reprezentację doprowadzić na sam szczyt, czyli do tytułu mistrza świata. Sympatyczny Francuz jednak nie potrafił zdobyć potem z kadrą jeszcze cenniejszego lauru, jakim było zdobycie olimpijskiego złota. A tego dokonał Wagner, zyskując nieśmiertelną sławę.
Oczywiście takie porównania nie mają wielkiego sensu, gdyż działali w innych realiach, gdy siatkówka była nieco „inną” grą. Antiga na pewno miał większą konkurencję, ale Wagner natrafił w Montrealu przecież na straszną drużynę radziecką. Jak wielu Rosjan mi opowiadało, w ZSRR uważana była za jedną z najlepszych drużyn w historii sportu. ZSRR po mistrzostwach świata w 1974 r. doczekał się fenomenalnego pokolenia siatkarzy. Turniej w Montrealu pokazał siłę tej radzieckiej ekipy, która dosłownie zmiatała każdego kto stanął jej na drodze. Z każdym rywalem wygrywali pewnie po 3-0. Polacy musieli toczyć heroiczne boje z Koreą Płd., Kubą, Japonią – wszystkie wygrane po 3-2 i niewiele łatwiejszy mecz z Czechosłowacją 3-1. ZSRR doszedł do finału niezmęczony, Polacy ogromnym nakładem sił. Ale pewnie właśnie to okazało się zgubne dla radzieckich graczy. Pamiętam jak Wagner opowiadał mi, że w tym finałowym meczu najważniejsze było wygranie któregoś z dwóch pierwszych setów. Mówił, że wtedy mogło się coś wydarzyć, gdy pierwszy raz rywale poczują, że ktoś stawia im opór. I tak właśnie się stało, choć w pamięci wszystkich którzy oglądali to spotkanie pozostał przede wszystkim ten niesamowity czwarty set, który trwał aż 40 minut, a w którym Polacy obronili dwie piłki meczowe. W piątym to już tradycyjnie na Polskę siły nie było, a od wyniku 7-7 ZSRR nie był w stanie zdobyć żadnego punktu. To już legenda…
Wagner zawsze i wszędzie chciał wygrywać. Taką już miał naturę, takim był jako siatkarz, gdy bardzo bolały go porażki których można było uniknąć. Nie był cudotwórcą, nie ma i nie było na świecie trenera który posiadł monopol na wygrywanie.
Po okresie pracy z mężczyznami Wagner próbował podobnego wyczynu z polskimi siatkarkami. Tu mu się nie udało, choć też miał z nimi jeden niesamowity mecz przeciwko ZSRR, prowadzonym przez Nikołaja Karpola. Na mistrzostwach Europy Wagner wygrał z rosyjskim szkoleniowcem „siatkarskie szachy” 3-2, szokując go swymi pociągnięciami, gdy potrafił jednocześnie zmienić pięć siatkarek, a po jakimś czasie te pięć przywrócić na boisko. To jednak niewiele dało. ZSRR w końcu został mistrzem Europy, a kadra Wagnera nawet nie weszła do sześciodrużynowego finału A.
W 1988 r. Wagner po raz drugi był na igrzyskach. W Seulu prowadził reprezentację Tunezji. W rywalizacji w Afryce, miał z nią spore sukcesy, zresztą takim był sam olimpijski awans. Jedno ze spotkań sędziował mu polski arbiter, ale ze szwedzkim obywatelstwem Zygmunt Dawiskiba. Od Zygmunta dostałem płytkę z nagranym meczem Wagnera na igrzyskach w Tunezji. Z ciekawością obejrzałem to spotkanie, widać było jak wiele pracy Wagner włożył w poukładanie tej drużyny. Cudu jednak nie dokonał, bo było to niemożliwe, umiejętności jego graczy bowiem znacznie odbiegały od tych najlepszych.
Niedawno PZPS uhonorował na 90-lecie istnienia kilku niezwykle zasłużonych szkoleniowców, w tym Andrzeja Warycha, najbliższego współpracownika Wagnera na mistrzostwach świata 44 lata temu. To też przypomina tamte jakże piękne, choć już niestety minione lata.
Cieszy mnie, że pamięć o Wagnerze nie maleje. Był niezwykłym, wielobarwnym człowiekiem. Kto nie zna jego historii może sięgnąć po książkę „Kat”, którą napisałem wspólnie z synem wielkiego szkoleniowca. Odszedł zdecydowanie przedwcześnie, jeszcze przecież tyle dobre mógł zrobić dla polskiej siatkówki…
Krzysztof Mecner
fot. Ireneusz Radkiewicz / PAP